czwartek, 10 listopada 2016

Od Meilin

Szłam jak mi zwykle przystało po ulicy w Filadelfii. Księżyc był dziś w pełni. Była taka ładna noc. A ja nie miałam się gdzie zapodziać. Miasto było jak opuszczone. Nagle mój jastrzębi wzrok wypatrzył kogoś w ukryciu. Odwróciłam się. Był tam. I w tej chwili usłyszałam kroki innych. Trzej mężczyźni zbliżali się do mnie, tamując mi drogę ucieczki. Przełknęłam nerwowo ślinkę. Mężczyźni okrążyli mnie dyskretnie. A ja się zaczęłam bać. Zaczęłam stawiać powoli kroki do tyłu. Chwyciłam w rękę gruby kij na obronę.
- Odłóż to i chodź z nami – powiedział brodaty mężczyzna.
Zacisnęłam ręce na kiju.
- Zostawcie mnie i idźcie. Nigdzie z wami nie pójdę. – mruknęłam – Nie mam kasy, jak chcecie wiedzieć.
Trzej mężczyźni zaczęli na mnie nacierać. Walnęłam pierwszego w kolano. Wrzasnął z bólu i upadł na podłogę. Drugi wskoczył mi na plecy i powalił mnie.
- Ta się znakomicie nada – powiedział mężczyzna do swoich towarzyszy. Skoczył na mnie ze strzykawką i wbił mi ją w rękę. Wrzasnęłam z bólu. Poczułam senność. Szczepionka… Usypiająca? Mężczyźni czekali. Jeden siedział na mnie okrakiem. Ale się nie poruszał. Ja przestałam się wyrywać. Powieki mi się zaciskały, a ja walczyłam, aby nie zasnąć. Ale efekty były nikłe. Straciłam wzrok.

<Bianca?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz