środa, 2 listopada 2016

Od Bianci cd. historii Logana

Stanęliśmy na przeciwko siebie. Tylko ja i on. Sami na polu. Jeden cel - walka. Na śmierć i życie? Być może. Jeśli wpierw on nie ucieknie, bo ja nie mam zamiaru się poddać. Przygotowałam się. Byłam w stu procentach gotowy, tak jak on. Wiatr był po mojej stronie. Stanęłam w odpowiedniej pozycji, po czym zmarszczyłam czoło.
- Gotowy? - zapytałam.
Skinął głową. Obydwoje ruszyliśmy w tym samym momencie odbijając się tylnymi łapami od ziemi. Skoczył na mnie, ale ja zrobiłam szybki unik. Tym samym chciałam go uderzyć tylnymi łapami, jednak on odskoczył. Ruszyłam na niego biegiem, a gdy wylądowałam na nim, chwilę się zataczaliśmy po błocie, aż mnie nie ugryzł w szyję. Cicho zaskowytałam, po czym uderzyłam go pazurami po mordzie, tym samym zostawiając ślad na jego policzku. Puścił mnie, a ja go kopnęłam tylnymi łapami. Uderzył plecami o kamień, jednak się nie poddał. Skoczył na mnie, a ja przyjęłam jego atak. Otwarłam pysk i przejechałam kłami po jego twarzy, odgryzając tym samym część jego ucha. Usłyszałam cichy jęk bólu, a następnie sam go poczułam na przedniej łapie. Wgryzł mi się w nią, a ja byłam zmuszony drugą wydłubać mu oko, a następnie ugryźć go w szyję. Puścił mnie. Chwyciłam go za fraki i rzuciłam nim o drzewo. Usłyszałam chrupnięcie kości. Zaczęłam biec za nim, jednak łapa mi w tym przeszkadzała. Wgryzł się głęboko, jeśli nie tknął kości. On sam zaś zaczął uciekać, chociaż z trudem. Przywalił głową o drzewo i teraz biegł, jakby był po alkoholu. Wiedziałam, że to nie był koniec...


Ale był to koniec mojego snu. A potem to już tylko wstanie z łóżka, pójście na śniadanie i... trening.
Co dzisiaj? Bieganie przez przeszkody. Nie zważali na pogodę, deszcz ze śniegiem i błoto na ziemi. Według nich to było wręcz wspaniałe! Miało nam to utrudnić bieg i rzeczywiście, niektórzy nawet go nie ukończyli, bo ci mniejsi po prostu się topili. Mi się udało wejść w pierwszą dziesiątkę, ale rzeczywiście coś było nie tak. Może oni z sensem mnie badali? znowu dostałam zadyszki i nie mogłam nabrać powietrza...
Po skończonym treningu wróciliśmy do siebie. Wzięłam prysznic, a następnie - z własnej woli - poszłam do skrzydła medycznego, który dla mnie jest jakimś laboratorium. Musiałam się znowu zbadać...
Po drodze spotkałam chłopaka. Miał rozciętą rękę. Od razu przykuła moją uwagę, a ja się delikatnie uśmiechnęłam, bo to mnie rozbawiło.
- Postawiłeś na swoim - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Jak widać - spojrzał się na ranę, z której dalej kapała krew. Przewróciłam oczami i się cicho zaśmiałam.
- Weź to sobie chociaż oczyść czy coś - odparłam i kontynuowałam swoją "podróż" do lekarzy.
- A ty gdzie idziesz? - zapytał gdy dotknął klamki. Spojrzałam na niego kątem oka z obojętną miną.
- Do skrzydła medycznego - odparł, a on się nieco zdziwił.
- Nie wyglądasz na ranną - stwierdził. Rzuciłam mu tylko szybkie "wiem" i ruszyłam dalej.
- Tylko to sobie zabandażuj, bo zaraz się wykrwawisz - poradziłam, chociaż to bardziej wyszedł nieudany żart.

<Logan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz