wtorek, 28 lutego 2017

Od Meilin CD Gerhard

Nadarzyła się okazja. Okazja na ucieczkę z tego przeklętego miejsca. Podzieliłam się tą informacją z moją przyjaciółką, Biancą. Chciałam ją podnieść na duchu. Planowałam ucieczkę od świtu do nocy. Od nocy, do świtu. Ale nie byłam na nią gotowa. Zaczęłam ostro trenować walkę na poduszkach. Ćwiczyłam pięć godzin dziennie. Po trzech tygodniach miałam wszędzie mięśnie. Umiałam już podciągać się na własnych rękach. Ale muszę spróbować na żywym celu, inaczej to będzie gra bez sensu. Wyjrzałam na korytarz. Zobaczyłam młodego blondyna stojącego samotnie z pistoletem w ręku. Co mi zależy? Jak mnie zastrzeli, Bianca i inne dzieci będą mi zazdrościć, że opóściłam te miejsce. Nieważne, czy żywa, czy sztywna. Wyskoczyłam na blondyna. Ten odwrócił się zaskoczony. Wypuścił pistolet. Ja zaś myślałam gorączkowo, co zrobić. Przypomniałam sobie słowa ojca. ,,Łokieć, Meilin. Twoją największą bronią jest łokieć''. Chłopak złapał mnie w pasie. Ja z całej siły uderzyłam go łokciem w twarz i kopnęłam go w bok. Blondyn miał tylko rozpierniczony nos. Krew ciekła mu po twarzy. Ja zaś, zadałam decydujący cios; wykonałam zamach kolanem w jego klatkę piersiową. Chłopak runął na ziemię, jak worek kartofli. ,,Kurde, jak ich szkolom, do cholery''? ~ pomyślałam w duchu. Czas trochę pobroić. W następnym tygodniu pokonałam pięciu strażników. Ale tacy młodzi to pestka! Z Connorem i starszyzną nie dałabym rady. 

<Gerhard? Tylko żebym zbytnio ostro nie oberwała za pobicia strażników OK?>

sobota, 25 lutego 2017

Od Gerharda CD Meilin

W oczach Connora błysnął gniew.
– Okłamała mnie i została za to ukarana. Zgodnie z regulaminem.
– Od teraz karanie za odstępstwa od regulaminu należy do mnie – uciął sucho Gerhard. – Dziękuję za pomoc, już sobie poradzę.
Connor zmełł w ustach przekleństwo i wyszedł, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Gerhard skrzywił się z niesmakiem. Meilin patrzyła na niego czujnie, trochę spięta.
– Gdyby któryś jeszcze cię pobił – powiedział Gerhard w końcu – poinformuj mnie o tym. Nogi z dupy powyrywam.
Kiwnęła głową bez przekonania.

– Wiesz, gdzie jest sala numer zero zero dziewięć? – Znów kiwnięcie głową. – Bądź tam za kwadrans.
Wyszedł, nie czekając na reakcję. W kwadrans to akurat tyle, aby zdążyć jeszcze w spokoju nabić fajkę i Gerhard nie zamierzał zmarnować takiej okazji. Skoro już miał za chwilę przeistoczyć się w zimnego tyrana, wolał mieć tytoniowe wsparcie.
Nigdy nie udało mu się rzucić palenia, ale przynajmniej zrezygnował z papierosów. Fajka okazałą się pod wieloma względami lepszą alternatywą; chociaż wymagała więcej czasu i uważności, a na początku miał problem z odzwyczajeniem się od zaciągania, lepiej smakowała. Stała się przyjemnym, codziennym rytuałem, echem dzieciństwa – i ojciec, i dziadek Gerharda palili fajkę. Ach, i nie śmierdziała.
Z jego pokoju do zero-zero-dziewiątki były cztery minuty spokojnym krokiem. Zdążył dosłownie chwilkę przed czasem, idąc całkiem wolno, z nabitą, ale niezapaloną fajką w zębach, teczką pod pachą i kartą dekodującą w kieszeni. Dzieciaki już były, kręcąc się niespokojnie pod drzwiami. Tym razem wstępną selekcję przeszła piątka: dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Meilin, Sara, James, David, Tom. Gerhard nie był do końca pewien, które z nich to które, ale nie zamierzał na razie zaprzątać sobie tym głowy.
I w ciągu najbliższego miesiąca co najmniej dwoje z nich odpadnie.
Odblokował drzwi i gestem zaprosił ich do środka.
Zero-zero-dziewiątka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była niewielka i, nie licząc ogromnej białej tablicy i stołu dosuniętego pod ścianę, prawie pusta. Gerhard cisnął niedbale teczkę na stół.
– Baczność! W szeregu frontem do mnie zbiórka!
Szybkie, nerwowe ruchy, nadgorliwość i skapliwość połączona ze strachem.
– Spocznij. Na przyszłość: w szeregu ustawiacie się według wzrostu. I trzy kroki ode mnie.
Dzieciaki wymieniły między sobą skonsternowane spojrzenia. Gerhard w końcu zapalił fajkę. W całym pomieszczeniu rozniósł się zapach Amphory.
– Cóż – odezwał się, wypuszczając dym z ust. – Prawdopodobnie to wasza jedyna okazja, aby nie stać się mięsem armatnim. Nie będę się z wami cackać. Macie mnie bezapelacyjnie słuchać. A jak się nie podoba – Wyjął z kieszeni metalowy ubijak i chwilę pogmerał w kominie fajki. – to wypierdalać.
Nikt się nie odezwał. Gerhard zauważył, że drobny brunecik stojący między dziewczynami przełknął ślinę.
– Powinniście mnie już znać, ale żeby nie było wątpliwości: porucznik Gerhard Albermann, emerytowany snajper, potwierdzonych dwieście pięćdziesiąt dziewięć trafień – poczuł, że zabrzmiało to zbyt gorzko. Niedobrze, musi się bardziej pilnować. Wydmuchał kilka obłoczków dymu. – Innymi słowy, co najmniej dwustu pięćdziesięciu dziewięciu ludzi zabitych jednym strzałem.
Pozwolił wybrzmieć swoim słowom. Twarze jego nowych podopiecznych nie zmieniły wyrazu.
– Jeśli będziecie współpracować, nauczę was wszystkiego, co sam umiem – podjął po chwili. – Ale do rzeczy. Nie uznaję weekendów ani dni wolnych, dla nas każdy dzień jest istotny. To miejsce – Zatoczył ręką wokół siebie. – będzie naszą salą odpraw. Macie się tu stawiać co rano punkt piąta, najdalej pojutrze dostaniecie karty dekodujące. Jeśli chodzi o wasz rozkład zajęć... – Podszedł do stołu i wydobył z teczki plik kartek. – Będziecie nadal chodzić na obowiązkowe zajęcia z waszymi grupami wiekowymi, tak jak dotąd. Wszystkie sprawnościówki, medycyna pola walki, podstawy przetrwania w niesprzyjających warunkach, maskowanie i tak dalej. Jesteście zwolnieni tylko z zajęć na strzelnicy – te poprowadzę osobiście po południu. Nie myślcie, że od razu dam wam broń do rąk – zastrzegł szybko, uśmiechając się krzywo. Wypuścił kolejny obłoczek dymu.
Przeszedł przed szeregiem, podając każdemu po dwie kartki.
– To wasze tygodniowe rozkłady zajęć i plan budynku. Nie zgubcie tego lepiej. Spóźnienia i nieuzasadnione nieobecności będą karane.
Zastanowił się chwilę. Nie chciał zapomnieć o czymś powiedzieć.
– Jestem od dziś waszym opiekunem, więc jeśli coś przeskrobiecie, będę o tym wiedział pierwszy – Jego wzrok, prześlizgnąwszy się po twarzach nowych podopiecznych, zatrzymał się na chwilę na podbitym oku Meilin. – Ale jeśli ktoś wam coś zrobi... Niezgodnego z tutejszym prawem... Nie wahajcie się mi o tym powiedzieć. Co nie znaczy, że będę za was świecić ryjem, gdy coś spierdolicie – dodał szorstko. Bez spoufaleń, bez spoufaleń... Nie mógł sobie pozwolić na ten sam błąd, który popełnił przy Cathy.
Właśnie, Cathy! Przecież dzisiaj zdawała ten paskudny teoretyczny, musi ją znaleźć i...
– Jeśli nie ma pytań, widzimy się jutro. Piąta rano, sala zero zero dziewięć. Jasne?
Nikt nie odpowiedział.
– JASNE?! – huknął. Cały szereg podskoczył.
– JASNE!
– Baczność! W tył rozejść się! Spocznij!

<Meilin?>

piątek, 10 lutego 2017

Od Meilin CD Gerhard

Tkwiłam w swoim niby – pokoju,  jak w więzieniu. Zastanawiałam się tylko, czego oni chcą ode mnie. Nagle drzwi się otworzyły, i  do środka wszedł Conor, mężczyzna,  który mnie złapał. Ostatnim razem po naszej rozmowie podbił mi oko, tylko dla tego, że skłamałam , gdy zapytał mnie o imię. Podałam się jako Reyna. Jednak ktoś z moich kolegów wykrzyknął przypadkiem moje prawdziwe imię i Conor to usłyszał. Do tej pory miałam wielkiego sińca i rozwaloną brew.  Za nim wszedł jakiś mężczyzna.
- Widzieliśmy twoje zdolności fizyczne, Meilin, Reyna, czy jak tam chcesz. To twój nowy nauczyciel. Nazywa się Gerhard. Gerhard, to Meilin, twoja nowa uczennica.
Przyjrzałam się Gerhardowi uważniej. Nic zwyczajnego.
- Czemu ona ma pobite oko? Biliście ją? – spytał zwracając się do Connora.
- Musieliśmy ja jakoś oduczyć kłamania. Przedstawiła nam się jako Reyna. Należało się jej.
Zdziwiłam się. Dzieciaki w tym miejscu często były bite i chodziły strasznie posiniaczone. Ja spędziłam tu już tydzień i się przyzwyczaiłam. Oberwałam już dwa razy od tyrana Conora, i żyję. No patrz… Jak to możliwe?
- Nie można ich bić! – warknął Gerhard na Connora – To, że tak postąpiła świadczy o jej inteligencji i ostrożności. Takich dzieci tu potrzebujemy.

Uśmiechnęłam się. Wreszcie dopisało mi szczęście.

<Gerhard?>