sobota, 25 lutego 2017

Od Gerharda CD Meilin

W oczach Connora błysnął gniew.
– Okłamała mnie i została za to ukarana. Zgodnie z regulaminem.
– Od teraz karanie za odstępstwa od regulaminu należy do mnie – uciął sucho Gerhard. – Dziękuję za pomoc, już sobie poradzę.
Connor zmełł w ustach przekleństwo i wyszedł, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Gerhard skrzywił się z niesmakiem. Meilin patrzyła na niego czujnie, trochę spięta.
– Gdyby któryś jeszcze cię pobił – powiedział Gerhard w końcu – poinformuj mnie o tym. Nogi z dupy powyrywam.
Kiwnęła głową bez przekonania.

– Wiesz, gdzie jest sala numer zero zero dziewięć? – Znów kiwnięcie głową. – Bądź tam za kwadrans.
Wyszedł, nie czekając na reakcję. W kwadrans to akurat tyle, aby zdążyć jeszcze w spokoju nabić fajkę i Gerhard nie zamierzał zmarnować takiej okazji. Skoro już miał za chwilę przeistoczyć się w zimnego tyrana, wolał mieć tytoniowe wsparcie.
Nigdy nie udało mu się rzucić palenia, ale przynajmniej zrezygnował z papierosów. Fajka okazałą się pod wieloma względami lepszą alternatywą; chociaż wymagała więcej czasu i uważności, a na początku miał problem z odzwyczajeniem się od zaciągania, lepiej smakowała. Stała się przyjemnym, codziennym rytuałem, echem dzieciństwa – i ojciec, i dziadek Gerharda palili fajkę. Ach, i nie śmierdziała.
Z jego pokoju do zero-zero-dziewiątki były cztery minuty spokojnym krokiem. Zdążył dosłownie chwilkę przed czasem, idąc całkiem wolno, z nabitą, ale niezapaloną fajką w zębach, teczką pod pachą i kartą dekodującą w kieszeni. Dzieciaki już były, kręcąc się niespokojnie pod drzwiami. Tym razem wstępną selekcję przeszła piątka: dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Meilin, Sara, James, David, Tom. Gerhard nie był do końca pewien, które z nich to które, ale nie zamierzał na razie zaprzątać sobie tym głowy.
I w ciągu najbliższego miesiąca co najmniej dwoje z nich odpadnie.
Odblokował drzwi i gestem zaprosił ich do środka.
Zero-zero-dziewiątka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była niewielka i, nie licząc ogromnej białej tablicy i stołu dosuniętego pod ścianę, prawie pusta. Gerhard cisnął niedbale teczkę na stół.
– Baczność! W szeregu frontem do mnie zbiórka!
Szybkie, nerwowe ruchy, nadgorliwość i skapliwość połączona ze strachem.
– Spocznij. Na przyszłość: w szeregu ustawiacie się według wzrostu. I trzy kroki ode mnie.
Dzieciaki wymieniły między sobą skonsternowane spojrzenia. Gerhard w końcu zapalił fajkę. W całym pomieszczeniu rozniósł się zapach Amphory.
– Cóż – odezwał się, wypuszczając dym z ust. – Prawdopodobnie to wasza jedyna okazja, aby nie stać się mięsem armatnim. Nie będę się z wami cackać. Macie mnie bezapelacyjnie słuchać. A jak się nie podoba – Wyjął z kieszeni metalowy ubijak i chwilę pogmerał w kominie fajki. – to wypierdalać.
Nikt się nie odezwał. Gerhard zauważył, że drobny brunecik stojący między dziewczynami przełknął ślinę.
– Powinniście mnie już znać, ale żeby nie było wątpliwości: porucznik Gerhard Albermann, emerytowany snajper, potwierdzonych dwieście pięćdziesiąt dziewięć trafień – poczuł, że zabrzmiało to zbyt gorzko. Niedobrze, musi się bardziej pilnować. Wydmuchał kilka obłoczków dymu. – Innymi słowy, co najmniej dwustu pięćdziesięciu dziewięciu ludzi zabitych jednym strzałem.
Pozwolił wybrzmieć swoim słowom. Twarze jego nowych podopiecznych nie zmieniły wyrazu.
– Jeśli będziecie współpracować, nauczę was wszystkiego, co sam umiem – podjął po chwili. – Ale do rzeczy. Nie uznaję weekendów ani dni wolnych, dla nas każdy dzień jest istotny. To miejsce – Zatoczył ręką wokół siebie. – będzie naszą salą odpraw. Macie się tu stawiać co rano punkt piąta, najdalej pojutrze dostaniecie karty dekodujące. Jeśli chodzi o wasz rozkład zajęć... – Podszedł do stołu i wydobył z teczki plik kartek. – Będziecie nadal chodzić na obowiązkowe zajęcia z waszymi grupami wiekowymi, tak jak dotąd. Wszystkie sprawnościówki, medycyna pola walki, podstawy przetrwania w niesprzyjających warunkach, maskowanie i tak dalej. Jesteście zwolnieni tylko z zajęć na strzelnicy – te poprowadzę osobiście po południu. Nie myślcie, że od razu dam wam broń do rąk – zastrzegł szybko, uśmiechając się krzywo. Wypuścił kolejny obłoczek dymu.
Przeszedł przed szeregiem, podając każdemu po dwie kartki.
– To wasze tygodniowe rozkłady zajęć i plan budynku. Nie zgubcie tego lepiej. Spóźnienia i nieuzasadnione nieobecności będą karane.
Zastanowił się chwilę. Nie chciał zapomnieć o czymś powiedzieć.
– Jestem od dziś waszym opiekunem, więc jeśli coś przeskrobiecie, będę o tym wiedział pierwszy – Jego wzrok, prześlizgnąwszy się po twarzach nowych podopiecznych, zatrzymał się na chwilę na podbitym oku Meilin. – Ale jeśli ktoś wam coś zrobi... Niezgodnego z tutejszym prawem... Nie wahajcie się mi o tym powiedzieć. Co nie znaczy, że będę za was świecić ryjem, gdy coś spierdolicie – dodał szorstko. Bez spoufaleń, bez spoufaleń... Nie mógł sobie pozwolić na ten sam błąd, który popełnił przy Cathy.
Właśnie, Cathy! Przecież dzisiaj zdawała ten paskudny teoretyczny, musi ją znaleźć i...
– Jeśli nie ma pytań, widzimy się jutro. Piąta rano, sala zero zero dziewięć. Jasne?
Nikt nie odpowiedział.
– JASNE?! – huknął. Cały szereg podskoczył.
– JASNE!
– Baczność! W tył rozejść się! Spocznij!

<Meilin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz