środa, 16 listopada 2016

Nowa właścicielka bloga

Otwieram bloga na nowo!

Od Meilin cd. historii Bianci

Obudziłam się w celi. Można to tak nazwać. Ze ścian odpadał tylk, na podłodze leżał brudny dywan, nie prany chyba przez trzy lata. Ale właściwie, gdzie byłam? Nie miałam w ręce kija. Pożałowałam tego, bo z nim czułam się raźniej i to o wiele. Miałam też inne ubranko; zamiast jeansów miałam spodnie wojskowe ,,moro`` i czarny sweter. Na nogach miałam aktualnie czarne adidasy. Pobiegłam do drzwi. Ale były one zamknie. Szarpałam z całej siły za klamkę, ale nic nie pomogło. Oparłam się z wysiłku o ścianę. Coś tu nie gra. Przecież nikt nie może mnie trzymać gdzieś, wbrew mojej woli! Pf… W tej chwili czułam się bardzo samotna. Żeby ktoś ze mną był! To takie niesprawiedliwe… Usiadłam na dywanie. Ale o co tu chodzi, do jasnej cholery?! Usłyszałam kroki. Słychać było zgrzyt klucza. Drzwi otwarły się z hukiem. Zobaczyłam wysokiego, łysego mężczyznę. Wyglądał dość groźnie i się bałam, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Jak się nazywasz? – spytał
- Reyna Santos – skłamałam.
A bo co miałam powiedzieć? Prawdę?
- Dobrze, Reyna. – powiedział – wiesz, po co tu jesteś?
- Nie – prychnęłam – Jeszcze nie mówiłeś.
- Szkolimy dzieci do wojska.
- To mogłeś mi to zaproponować na ulicy – mruknęłam – A nie mnie od razu usypiać!
- Myślałem, że byś nie chciała. Masz rodzinę?
-Nie.
- To bardzo dobrze, bo tu zostaniesz.
Zacisnęłam pięści. Chyba zaraz uderzę go w twarz.

<Banca? Jak tam u ciebie?>


piątek, 11 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Czip, to słowo utkwiło mi w głowie. Przypomniałem sobie jak mój pies Mars miał takie coś by nie mógł uciec na zawsze. Teraz czułem się jak to ja bym był tym psem, a oni moimi właścicielami. Można go wyjąć, nie obchodzą mnie żadne blizny, zrobiłbym to chociaż teraz, ale ten alarm... Po co robić rany jeśli to nieskuteczne? Odetchnąłem głęboko i założyłem ręce za głowę.
- Skoro wszystko robimy źle to czemu oni sami się nie ruszą na pole walki? Dzieci mają uratować im dupy, bo oni nie odważą się złapać za broń – zakpiłem.
Bianca skinęła głową na znak, że tak samo sądzi. Świat głupieje, tylko przy ludziach wyższego sortu zostaną dzieci, reszta pójdzie się wybijać na wojnie. Już to widzę ośmiolatek z kałachem strzelający do dorosłych osób, sądzę, że jak nadejdą wojny to nie będzie im się chciało się nas szkolić. Tyle na ile cię wyszkolili i wypad. Kiedyś stąd ucieknę i mnie nigdy nie złapią, nigdy. Na zegarze dochodziła godzina 15, a za oknem świeciło słońce. Czy nasz „czas wolny” ma opierać się tylko na siedzeniu w pokoju i rozmyślaniu nad sensem życia? A może mogę zrobić tu coś dla zabicia czasu?
- Są tu konie? Chętnie bym zrobił coś co lubię... - zapytałem Biance

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Cała jego wizyta trwała na prawdę krótko. Już mnie by tam trzymali chociażby kwadrans, gdy jego tylko pięć minut. Widocznie ten alarm był niepotrzebny. Gdy drzwi się otworzyły, podniosłam głowę do góry, aby sprawdzać kto to, gdy ukazał mi się Logan, wstałam z ziemi i otrzepałam tyłek z piasku.
- To by było na tyle. Jestem ponoć zdrowy, zobaczymy na jak długo... - powiedział przeciągając się, na co skinęłam głową.
- Czasem przeprowadzają takie zbędne badania - stwierdziłam na głos ze świadomością, ze mi się nigdy to nie zdarzyło.
Zaczęliśmy wracać i w milczeniu weszliśmy do jego pokoju. Ponownie położył się na łóżko, a ja na tym samym krześle, co wtedy. Za jakiś czas to miejsce będzie moim i tylko wyłącznie dla mnie. Oparłam ręce na stole, a na nich głowę.
- Ile już tu jesteś? - zapytał chłopak. Odpowiedziałam mu, że rok. - Nigdy nie pomyślałaś, by się stąd wyrwać? - spojrzał na mnie, a ja na niego. Chwilę milczałam.
- Wiele razy - powiedziałam w końcu i oparłam się o oparcie krzesła, odsuwając się tym samym od stołu.  - Ale to nie takie proste - dodałam, na co chłopak lekko się zdziwił.
- Przecież im prawie uciekłaś, gdy tak latałaś jak szalona. Gdybyś uciekła dalej, by cię nie znaleźli - zaśmiałam się cicho widząc jego naiwność, a raczej nie wiedze.
- Nie są tacy głupi - wytłumaczyłam. - Po pierwsze, cały budynek jest strzeżony. Po drugie na dwór wychodzimy tylko na treningi i pod nadzorem. Po trzecie, czyli w moim przypadku, wszystko jest ogrodzone murem, którego nie widać normalnie. Jest od oddalony od akademii dziesięć kilometrów, aby zmylić dzieciaki. Po czwarte, najważniejsze, każdy tak zwany "świeżak" ma wszczepiany czip w ramię - wskazałem miejsce powyżej łokcia, a trochę niżej niż cały bark.
- Nie ma możliwości wyjęcia czegoś takiego?
- Jest - skinęłam głową. - Możesz to sobie wydłubać żywcem nożem. Ale wtedy uruchomi się alarm - wytłumaczyłam.

<Logan?>

czwartek, 10 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Wszedłem do sali, przy biurku siedział znajomy mi już lekarz. Przeglądał moje dokumenty, które chwile później schował w szufladzie.
- I jak się czujesz Loganie Black? - zaczął lekarz, pokazując mi gdzie mam usiąść.
- Jeszcze żyje więc chyba dobrze... - zirytowałem się, lecz on na to nie zareagował.
Usiadłem na wskazanym przez niego miejscu, kazał mi podwinąć bluzkę i sprawdził oddech. Nie którzy mogą powiedzieć, że to zwykła wizyta u lekarza, lecz dla mnie niezupełnie.
- Nie słychać już świstów to dobrze. Najwidoczniej całe ciało zostało usunięte – powiedział zapisując coś na kartce w notesie.
Usiadł z powrotem za biurkiem, ale ja nie ruszyłem się z miejsca. Milczał chwilę, wyjął z powrotem dokumenty doczepiając do nich czerwoną kartkę, po czym znowu je schował i podszedł do mnie z powrotem. Wyjął z kieszeni długiego kitla znajomą mi już małą latarkę. Co oni się tak uwzięli na ten wzrok, przecież dobrze widzę.
- Źrenice w normie, tak samo jak migdały. Jak na razie jesteś zdrowy, możesz iść – rzekł odwracając się do mnie plecami.
To na tyle? Myślałem, że będzie to trwało trochę dłużej. W sumie to i dobrze, bez żadnych zastrzyków, i zbędnej gadaniny. Wyszedłem z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Bianca siedziała na podłodze, widząc mnie podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- To by było na tyle. Jestem ponoć zdrowy, zobaczymy na jak długo... - powiedziałem przeciągając się.

<Bianca?>

Od Bianci cd. hsitorii Meilin

Biegnę ile sił w nogach, mając nadzieję, że zgubili mnie. Że są daleko w tyle, a ja przeskakuje przez wielki mur, na który nie mam pojęcia jak się wspięłam. Zeskakuje i pierwszy raz nie odczuwam strachu, gdzie wyląduje, ponieważ na dole nic nie ma. Znowu pustka, ciemność, która ogarnęła miasto, spowiła wszystko i wszystkich, oprócz mnie. Lecę przez parę sekund, aż w końcu ląduje na piasku. A raczej w ruchowych piaskach. Aby się wydostać, chwytam się liny, która zwisa z czarnego nieba i ciągnę. Nic się nie dzieje, aż w końcu lina sama zaczyna się ciągnąć ku górze. Wydostaje się i nie mogę się puścić. Dalej lecę w górę, jakbym chciała dotrzeć do gwiazd. A w rzeczywistości ktoś mnie ciągnie, ale kto? Nie wiem. Nagle lina się zrywa, a ja zaczynam spadać, aż ląduje w wodzie. Nie mogę płynąc, czuję, jak coś mnie ciągnie w dół, a moje powietrze w płucach powoli się kończy. Wypuszczam resztę, gdy próbuj krzyczeć, widząc dziwnego stwora. Ale zamiast tego tylko bąbelki zaczynają ulatywać ku górze, a potwór otwiera paszczę i zagryza ją na moim ciele.

Budzę się z krzykiem, ale jednak we własnym pokoju - tak jakby. Minął już rok od siedzenia w tym miejscu i w sumie to się przyzwyczaiłam. Ale to nie znaczy, że kiedyś stąd nie ucieknę...

<Meilin? Jak tam?>

Od Meilin

Szłam jak mi zwykle przystało po ulicy w Filadelfii. Księżyc był dziś w pełni. Była taka ładna noc. A ja nie miałam się gdzie zapodziać. Miasto było jak opuszczone. Nagle mój jastrzębi wzrok wypatrzył kogoś w ukryciu. Odwróciłam się. Był tam. I w tej chwili usłyszałam kroki innych. Trzej mężczyźni zbliżali się do mnie, tamując mi drogę ucieczki. Przełknęłam nerwowo ślinkę. Mężczyźni okrążyli mnie dyskretnie. A ja się zaczęłam bać. Zaczęłam stawiać powoli kroki do tyłu. Chwyciłam w rękę gruby kij na obronę.
- Odłóż to i chodź z nami – powiedział brodaty mężczyzna.
Zacisnęłam ręce na kiju.
- Zostawcie mnie i idźcie. Nigdzie z wami nie pójdę. – mruknęłam – Nie mam kasy, jak chcecie wiedzieć.
Trzej mężczyźni zaczęli na mnie nacierać. Walnęłam pierwszego w kolano. Wrzasnął z bólu i upadł na podłogę. Drugi wskoczył mi na plecy i powalił mnie.
- Ta się znakomicie nada – powiedział mężczyzna do swoich towarzyszy. Skoczył na mnie ze strzykawką i wbił mi ją w rękę. Wrzasnęłam z bólu. Poczułam senność. Szczepionka… Usypiająca? Mężczyźni czekali. Jeden siedział na mnie okrakiem. Ale się nie poruszał. Ja przestałam się wyrywać. Powieki mi się zaciskały, a ja walczyłam, aby nie zasnąć. Ale efekty były nikłe. Straciłam wzrok.

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Gdy chłopak wyszedł z łazienki w nowych spodniach, postanowiliśmy się przejść w końcu do tego lekarza, bo po co tutaj dłużej siedzieć? Po za tym im szybciej to załatwi, tym lepiej, prawda? chociaż w sumie nie wiem, po co z nim szłam. To jego sprawa, a ja jestem tylko jedną z bardzo licznych bachorów, którego trzymają tutaj wbrew woli, mordując przed tym cała rodzinkę. Tak. To pięknie się opowiada.
Szliśmy w ciszy, a ochroniarze znowu się na mnie gapili jak na potwora. Tak samo na chłopaka. Zapewne mieli ochotę teraz do nas podbiec i uderzyć swoją strzelba, pistoletem, czy zwykła pięścią w twarz, głowę, abyśmy stracili przytomność, a potem żeby się na nas wyżywać. Ale nie mieli do tego prawa. Wszędzie są kamery, a właściciel tego wszystkiego wydawał mi się bardziej człowieczy niż oni wszyscy razem wzięci. W końcu on chce tylko pokoju i dobrej armii - chociaż jego pomysł jest gorszy niż idiotyczny.
- Poczekać na ciebie? - zapytałam zatrzymując się przed wejściem do sali. Chłopak chwilę milczał, aż w końcu odparł, żebym zrobiła tak, jak mi wygodniej. Zniknął za drzwiami, przechodząc na drugą stronę, a ja oparłam się o ścianę i zsunęłam po niej, tym samym siadając na ziemi. Dlaczego na niego czekałam? Bo nie miałam nic innego do roboty, a z nim chociaż mogłam porozmawiać. No i też byłam ciekawa co zrobią.

<Logan?>

Meilin Zhong

http://static2.hypable.com/wp-content/uploads/2013/08/percy-jackson-alexandra-daddario-annabeth-brunette-630.jpg
Imię i Nazwisko| Meilin Zhong
Wiek| 14 lat
Charakter| Meilin raczej należy do osób miłych. Jest waleczna, lubi ryzyko, ale bez przesady. Ale normalnie ma temperament Sangwinika. Cały czas się śmieje i uśmiecha, ale nie irytuje, wręcz przeciwnie. Skrywa wiele nieujawnionych tajemnic. Nie należy do kłótliwych, sama nie lubi się kłócić. Zawsze woli rozwiązać spór. Jest mściwa, zawsze zapamiętuje, to co jej zrobiłeś złego. Zawsze pamięta o potrzebach innych. Lubi szybka akcję, walkę, która jest dla niej przyjemnością i śpiewanie. Ma talent w śpiewaniu. Ale zbytnio nie kształtuje tej umiejętności, skupia się na o wiele, wiele ważniejszych. Wszyscy zadają sobie pytanie, czy jest odważna, czy też głupia i bezmyślna. Zapewne jedno i drugie. Boi się jazdy konnej. Boi się koni. Kiedyś, jej tata został stratowany przez dorosłego ogiera. Niestety w szpitalu został nielegalnie podjęty eutanazji. Jej mama się zastrzeliła, jak Meilin miała trzynaście lat. Od tej pory dziewczyna nie ma mieszkania i włóczy się po ulicy. Śmierć rodziców sprawiła, że Meilin jest zamknięta w sobie i utraciła żartobliwy charakter, ale gdzieś tam w niej pozostał duch Sangwinika. Jednak rzadko to ukazuje. Nie jest agresywna, nikogo z przyjaciół nie skrzywdzi! Należy do najcierpliwszych osób. Kieruje się w życiu dwoma cytatami. Pierwszy to Jeżeli umiesz liczyć, to licz tylko na siebie. A drugi Uważaj, co za dużo, to niezdrowo. Tym cytatem kieruję się od czasu, w którym wyleczyła się z nałogu narkotykowego. Potem powiedziała sobie tak ,,Poco mam żyć? Moi rodzice zmarli, moje życie jest niczym, tylko czarna dziurą. Wrzucę moje całe przyszłe życie na stos i pójdę do wojska. Zrobię coś dobrego dla miasta``.
Zauroczenie| -
Umiejętności| Meilin uczyła się szermierki z ojcem, gdy była mała. Wszyscy jej mówili, że jest urodzonym szermierzem. Ole od śmierci rodziców w ogóle nie trenowała i ten talent się zapodział. Uczy się saperstwa, czyli rozbrajania bomb i jest snajperką. Używa małego rewolweru i nosi trzy sztylety w pasie. Rzuca nimi perfekcyjnie. Umie jak pewnie każdy, wspinać się po drzewie. Potrafi też używać łuku. Umie czytać, pisać. Potrafi też się świetnie maskować i ukrywać. Można powiedzieć, że potrafi być niewidzialna. Nienawidzi wrogów i od razu zabije. Uczy się sama karate, jest w tych rodzajach dziedzin samoukiem. Ostatnio nauczyła się rozbrajać nie tylko bomby, ale i skrzynki i sejfy.
Kontakt| nigarkarfa

Od Logana cd. historii Bianci

Bianca usiadła na tym samym krześle co ostatnio, kiedy to zrobiła od razu powiedziała mi z czym do mnie przychodzi.
- Głównie przyszłam tu po to, bo lekarz chce cię widzieć. Co ci jest, że plułeś krwią?
Na te słowa od razu oplotłem jedną ręką szyję, jakbym chciał się upewnić, że ona jeszcze istnieje. Szybko jednak rozluźniłem ucisk i puściłem ją swobodnie wzdłuż ciała.
- Mam nadzieję, że obędzie się bez kłucia. A co do twojego pytania, ciało obce utknęło mi najprawdopodobniej w przełyku raniąc go, w ten sposób brała się krew. Objawy podobne do gruźlicy, a dwie inne choroby – odpowiedziałem jej, siadając z powrotem na łóżku.
Dziewczynka przekręciła głowę w bok, nie wiem czy nie zrozumiała czy zrobiła tak odruchowo. Nigdy nie mogę tego odróżnić. Siedzieliśmy tak jak na naszym pierwszym spotkaniu, tylko, że ona teraz nie chowała się tu przed ochroniarzami, przyszła tu po mnie. Teraz dopiero zauważyłem, że mam brudne spodnie od błota, które wyschło. No tak w końcu przyszedłem tam od razu po bieganiu i nieoczekiwanie straciłem przytomność. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej świeże dżinsy.
- Co tak cicho siedzisz? Idę je przebrać, zaraz wrócę – powiedziałem do niej
Wszedłem do łazienki i tak zrobiłem, poprawiłem jeszcze roztrzepane włosy i znowu zawitałem w „centrum” mojego pokoju.
- To co idziemy? Chce mieć za sobą już te wszystkie badania... - rzekłem opierając się o ścianę

<Bianca?>

środa, 9 listopada 2016

Od Bianci cd. historii Logana

Przechodząc przez korytarz, spotykałam strażników, którzy uważnie mierzyli mnie wzrokiem, jakbym zaraz miała ich wszystkich powystrzelać, albo wszystko wysadzić jednym skinięciem palca. Czułam się, jakby mnie przeszywali oczami, to mordercze wspomnienie zabijało mnie od wewnątrz. Ale ja szłam z obojętną twarzą, z dumnie uniesioną głową do góry ciesząc się, że nie mogą mi nic zrobić. Może i istnieje tu bardzo surowy rygor, ale jednak człowiek pozostanie człowiekiem i nawet nieświadomie zachowa resztkę swej godności. Tak jak oni. Wiedziałam, czułam, że chcieli by mi właśnie coś zrobić, skrzywdzić tak, że już nigdy w życiu bym nie spojrzała na nich tak, jak teraz - czyli dumnie i z poczuciem wyższości - ale jednak istniała w ich mózgu jakaś mała świadomość, że w ten sposób utracą całe swoje człowieczeństwo, a tym bardziej dumę i honor, który w tych czasach każdy chciał mieć.
Gdy doszłam do drzwi chłopaka, zrezygnowałam z pukania, po czym weszłam do środka, przy tym lekko skrzypiąc drzwiami. Weszłam do środka zamykając za sobą drewniane drzwi. Podeszłam do niego, a on wstał.
- Wpadłaś zobaczyć czy jeszcze żyje? Widzę, że wyleczyli ci wzrok - zaczął.
Usiadłam na krześle, jakby to bł mój pokój. W rzeczywistości przez roczne siedzenie w tym zasranym miejscu, wszędzie czuje się jak u siebie, nawet na polach bitwy, treningach czy laboratorium - od małego bardzo szybko do wszystkiego się przystosowałam. Po dwóch wizytach w czyimś domu, za trzecim mogłam sobie sama zrobić coś do picia, tym samym proponując kawę rodziców przyjaciela. Może i było to dziwne, ale prawdziwe.
- To też - odparłam. - Głównie przyszłam tu po to, bo lekarz chce cię widzieć. Co ci jest, że plułeś krwią? - zapytałam nie ukrywając zaciekawienia.

<Logan?>

poniedziałek, 7 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Kopie jednego psa w pysk, zwierze odskakuje z bólu. Drugiego złapałem za kark i rzuciłem go w bok. Kulejąc chce iść dalej, wywracam się znowu, lecz zagryzam zęby i wstaje. Nie mogę iść już dalej, zbyt duży ból. Chce upaść na kolana, lecz jakaś postać mnie podtrzymuje. To koniec...
Obudziłem się znowu po tym koszmarze, jakby ten sen był kontynuacją poprzedniego. O dziwo znajdowałem się w swoim pokoju, a nie w skrzydle medycznym nazywanym przez Biance laboratorium. W tedy wspomnienia we mnie uderzyły, wyciągnąłem spod pościeli prawą rękę i wymusiłem na sobie kaszel. Nic się nie działo, żadnej krwi, ręka pozostała czysta. Wyleczyli mnie, nie chce wiedzieć jak to zrobili, ale mnie wyleczyli to najważniejsze. Tak jak słyszałem, bo raczej to mi się nie śniło, to było ciało obce... Leżąc w łóżku podziwiałem biały sufit, jednocześnie chciało mi się spać jak i biegać. To tak, jakby jedna strona mnie byłaby wiecznym śpiochem a druga mogłaby przebiec z 10 km. Leżałem tak jeszcze przez chwilę, gdyż usłyszałem skrzypnięcie drzwi, w których pojawiła się Bianca. Usiadłem na łóżku, dziewczynka weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Najwidoczniej wyleczyli jej wzrok, zbliżyła się do mnie, a ja wstałem.
- Wpadłaś zobaczyć czy jeszcze żyje? Widzę, że wyleczyli ci wzrok. - zacząłem rozmowę

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Widziałam jak lekarz nakłada białe rękawiczki. Widziałam, jak przelewa coś do strzykawki. Widziałam, jak podaje jakiemuś chłopakowi pigułki. Widziałam, jak wstrzykuje jakiemuś ochroniarzowi coś do ramieniu. Widziałam.
Ja znowu widzę!
Tylko to miałam w głowie.
- I jak się czujesz? - podszedł do mnie lekarz, który był ubrany cały na biało, a w dłoni trzymał długopis i jakiś brudnopis czy notatnik.
- Widzę - odparłam, bo co miałam innego powiedzieć? To była prawda. Gdybym powiedziała, że dobrze, oczywiste, że by się spytał o moje oczy. A ja znowu widziałam!
- Coś cię boli? - pokręciłam przecząco głową. - Możesz normalnie oddychać? - pokiwałam twierdząco głową.
Zapisał coś na kartce, po czym wstał z siedzenia i kazał mi się położyć. Chwycił mała latarkę i zaświecił mi światłem po oczach, sprawdzając moje źrenice.
- Wygląda na to, że wszystko w porządku - wyprostował się, a ja przeszłam do pozycji siedzącej. Ponownie coś zapisał na kartce, po czym zawiesił pióro na teczce i je zamknął.
- To wszystko? - zapytałam, a on skinął głową.
- Załatwiliśmy twój wzrok, jak i serce. Teraz wszystko powinno być dobrze - oświadczył.
Skinęłam głową, po czym zeskoczyłam z łóżka, gdy on podszedł do biurko. Miałam zamiar wyjść stąd, gdy zatrzymał mnie. Chciał, abym przyprowadziła Logan'a Black'a. Ponoć zauważono u niego plucie czy tam kaszlanie krwią. Nieco się zmartwiłam. W końcu to jedyna osoba, z którą mam szansę rozmawiać, a tu się okazuję, że może mieć gruźlicę? To super. Dwa kaleki.
Skinęłam głową po czym wyszłam i zaczęłam się kierować do jego pokoju.

<Logan?>

niedziela, 6 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Biegnę, a raczej uciekam. Nie mam siły krzyczeć, cel przed siebie. Nie wiem co tu robię, gonią mnie wściekłe psy. Upadam, strach, jeden z nich rozszarpuje mi rękę, drugi nogę. Łzy cieką mi po policzku, szarpie się. Nie mogę się poddać
Obudziłem się wystraszony, to był tylko koszmar, tylko koszmar. W moim pokoju panował jeszcze mrok, spojrzałem na zegar 2.00. Nagle znowu „zaatakował” mnie kaszel, zakryłem usta ręką, na której pojawiła się krew, tak jak wczoraj. Nigdy to mi się nie zdarzało, ignorując to poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Robiąc to zastanawiałem się co z Biancą, wyleczyli jej ten wzrok? A może nadal myślą co zrobić? Po tej czynności ubrałem się, została mi jeszcze godzina do śniadania. Usiadłem na łóżku i zastanowiłem się jaki może wyglądać dzisiejszy trening. Na dworze znowu lało, lecz była możliwość biegania. Dla nich nie było to wyzwanie, czekali tylko za nami w ciepłych kożuchach, rozmawiając ze sobą. I tak oto zleciała mi ta godzina, skierowałem się tam gdzie zawsze, tym razem Stevenson czekał na mnie.
Nie mogłem nic zjeść, za każdym razem kiedy chciałem coś przełknąć, czułem niesamowity ból w przełyku. Zjadłem trochę na siłę by nie paść na treningu. Brązowo włosy się dzisiaj nie spóźnił, był drugim, który przyszedł po swoich uczniów, jeśli tak można nas nazwać. Tak jak myślałem znowu 4 km biegi. Dzisiaj się nawet wywróciłem do wielkiej kałuży, świetny początek dnia. Do końca dotarłem jako pierwszy, znowu narzucił na mnie czarny płaszcz. Nie mogłem ustać na nogach, upadłem na kolana i znowu napadł mnie kaszel, wyplułem sporą ilość krwi. C-co ze mną dzieje? Nasz trener to zauważył i kazał Stevensonowi zaprowadzić mnie do skrzydła medycznego.
- Pójdziesz sam, czy ci pomóc? - zapytał
- Dam rade, to tylko kaszel... - odpowiedziałem słabym głosem
- Ta tylko kaszel z krwią, nic nadzwyczajnego... - zirytował się
Nie chciałem tam iść, nie lubię tego gościa. Cały czas daje mi leki usypiające, poza tym nie widzę takiej potrzeby by tam iść. Nagle znowu upadłem i zacząłem wypluwać krew, nie mówcie mi, że mam gruźlice... Chłopak pomógł mi wstać i ruszyliśmy w dalszą drogę. Już przed samymi drzwiami znowu mnie to napadło, jeden z lekarzy to zauważył i szybko do nas podszedł, lecz ja już zemdlałem.
Później słyszałem jak przez mgłę, mówili coś o ciele obcym w przełyku, najprawdopodobniej to powoduje krwioplucie, ale skąd ono się tam wzięło?

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Lekarz przez jakiś czas był cicho, jakby patrzył na odchodzącego chłopaka. Dopiero po paru sekundach się do mnie zwrócił. Wcześniej myślałam, że jest on moim wytworem wyobraźni i go tutaj nie ma.
- A więc skutki uboczne to ślepota? - stwierdził. Jego głos był spokojny, za co chciałam mu przywalić. Ale nie wiedziałam gdzie mam kierować pięść, dlatego też usiadłam na wybranym przez niego miejscu. Kazał mi się położyć. W tym momencie usłyszałam bieg parunastu ciężkich kroków. Czyżby to moi strażnicy, którym udało mi się uciec?
- Tutaj jesteś - warknął jeden z nich.
I od tamtej pory zaczęła się kłótnia na pół godziny. Wszyscy się darliśmy, ja chyba najgłośniej, chociaż próbowali mnie uspokoić. Musiałam im udowadniać, że jestem ślepa. Zaczęłam ich wyzywać od niekompetentnych ślimaków - normalnymi wyzwiskami nic bym nie zdziała - i takich tam. Tłumaczyłam im, że to było w celu mojego badania. Musiałam sprawdzić skutki uboczne. Potem zajęłam się obroną chłopaka, aby jemu nic nie zrobili za opuszczenie budynku bez pozwolenia. Ze swojego tematu, przeszłam na uratowanie mi tyłka przez Logana. Że gdyby nie on, bym się zapewne zabiła. Wymusiłam w sobie także łzy, które oznaczały strach. Po tym ciężkim dowodzie udowodnienia, że nie zasługujemy na karę, odeszli w końcu. Musiałam to wszystko nawet porównać do prawdziwej bitwy. Że mogliśmy zginać, że oni także. Wszystko skleiłam w całość i bardzo wątpiłam, a nawet byłam pewna, że nic mu nie zrobią, ani mi, czy jego maszynie. Jak na razie wszystko zapowiadało się całkiem normalnie. Jeszcze tylko wzrok...
Poczułem ukłucie w karku i po chwili ciemność nie oznaczała ślepoty, tylko zemdlenie.

Stanęliśmy na przeciwko siebie. Tylko ja i on. Sami na polu. Jeden cel - walka. Na śmierć i życie? Być może. Jeśli wpierw on nie ucieknie, bo ja nie mam zamiaru się poddać. Przygotowałam się. Byłam w stu procentach gotowy, tak jak on. Wiatr był po mojej stronie. Stanęłam w odpowiedniej pozycji, po czym zmarszczyłam czoło.
- Gotowy? - zapytałam.
Skinął głową. Obydwoje ruszyliśmy w tym samym momencie odbijając się tylnymi łapami od ziemi. Skoczył na mnie, ale ja zrobiłam szybki unik. Tym samym chciałam go uderzyć tylnymi łapami, jednak on odskoczył. Ruszyłam na niego biegiem, a gdy wylądowałam na nim, chwilę się zataczaliśmy po błocie, aż mnie nie ugryzł w szyję. Cicho zaskowytałam, po czym uderzyłam go pazurami po mordzie, tym samym zostawiając ślad na jego policzku. Puścił mnie, a ja go kopnęłam tylnymi łapami. Uderzył plecami o kamień, jednak się nie poddał. Skoczył na mnie, a ja przyjęłam jego atak. Otwarłam pysk i przejechałam kłami po jego twarzy, odgryzając tym samym część jego ucha. Usłyszałam cichy jęk bólu, a następnie sam go poczułam na przedniej łapie. Wgryzł mi się w nią, a ja byłam zmuszony drugą wydłubać mu oko, a następnie ugryźć go w szyję. Puścił mnie. Chwyciłam go za fraki i rzuciłam nim o drzewo. Usłyszałam chrupnięcie kości. Zaczęłam biec za nim, jednak łapa mi w tym przeszkadzała. Wgryzł się głęboko, jeśli nie tknął kości. On sam zaś zaczął uciekać, chociaż z trudem. Przywalił głową o drzewo i teraz biegł, jakby był po alkoholu. Wiedziałam, że to nie był koniec...


A gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam biały sufit.

<Logan?>

sobota, 5 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Stało się to czego się obawiałem, Bianca straciła wzrok, udało jej się złapać mój rękaw. Poprosiła, żebym ją zabrał do laboratorium. W pierwszej chwili oniemiałem, lecz szybko się ogarnąłem. Podniosłem ją i posadziłem przed sobą, była całkiem lekka. Zapaliłem lampy w ścigaczu oraz położyłem swoją brodę na jej ramieniu, tak najlepiej widziałem drogę. Pędziłem przez las, błoto pryskało spod kół. Gdy wjeżdżałem na górki przytrzymywałem ją jedną ręką by nie spadła. Gdy mijaliśmy już trasę naszego rannego treningu natknęliśmy się na dwóch ochroniarzy, krzyczeli coś, że mam się zatrzymać albo coś w tym stylu. Było już widać budynek, nie cackałem się z zakrywaniem ścigacza, po prostu go zostawiłem. Ściągnąłem ją szybko, złapałem ją za rękę zrobiłem jeden krok i się zatrzymałem, napadł mnie kaszel i wyplułem trochę krwi. „Co jest?” zapytałem się w myślach.
- Logan wszystko dobrze? - zapytała Bianca rozglądając się, szukała mnie wzrokiem.
- Tak wszystko w porządku – skłamałem, i nakierowałem jej brodę na mnie sygnalizując gdzie się znajduję
Otworzyłem drzwi od miejsca gdzie znajduje się mój ścigacz. Wybiegliśmy na korytarz, kolejni ochroniarze, chcieli nas złapać, lecz ja byłem od nich szybszy i zrobiłem unik. Teraz zdałem się tylko na moje oczy, biegliśmy korytarzem prosto, potem w prawo i znowu prosto. Zapomniałem, że to moje tępo i mogło jej sprawiać trudność, spojrzałem na nią była tylko trochę zmęczona morderczym tempem, ale się nie dawała. Dzisiaj mam podwójny trening i nie da się go porównać do tego zaplanowanego. Byliśmy już blisko laboratorium, gdy się odezwałem.
-Jak ci naprawią wzrok to wpadnij do mnie, wiesz, który pokój – powiedziałem lekko zdyszany
Nie zdążyła nic powiedzieć, bo wpadliśmy na jednego z lekarzy. Wytłumaczyłem mu na czym polega problem, po czym oddałem ją w jego ręce, a sam odszedłem. Zrobiłem wszystko co musiałem, oby jej pomogli. Wróciłem do siebie, ściągnąłem buty i się przebrałem. Byłem brudny od błota, po tych czynnościach padłem jak trup na łóżko przykryłem się kołdrą i zasnąłem jak dziecko. Tyle wrażeń na jeden dzień to za dużo.

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Ciemność. Czarne tło. Nic więcej. Słyszałam chłopaka, ale go nie widziałam. Po prostu jakby nadeszła noc, tak z sekundy na sekundę i nic nie widziałam. Machnęłam ręką przed swoją twarzą, ale nic nie widziałam. Żadnego machnięcia, żadnego mignięcia, żadnej kreski. Nie byłam teraz pewna, czy przystawiłam ją sobie do twarzy, ale gdy dotknęłam nosa zaczęłam się bać.
- Ej... jesteś tu? - zaczęłam szukać chłopaka ręką. Nie wiem za co złapałam, ale chyba za skrawek jego ubrania.
- Bianca, co jest? - jego głos był spokojny, a ja nawet nie wiem gdzie moje oczy były skierowane. Przełknęłam gulę w gardle. Zamrugałam oczami, potem je potarłam... ale nic. Została tylko ciemność i lekkie pieczenie oczu.
- Nic... nie widzę... - powiedziałam spokojnie, jakby to była najdziwniejsza rzecz na ziemi. A nie była. Aczkolwiek mimo, że nie wiedziałam co się dzieje, zaczynałam w środku się bać, mój głos był spokojny. Nie płakałam - chyba. Nie czułam mokrych oczu czy polików. Tylko jego ubranie, które dalej trzymałam, jakbym się bała, że zaraz zniknie. A tak szczerze, w tej chwili nie chciałabym zostać sama w lesie nic nie widząc. - Weź mnie do laboratorium... Proszę - pociągnęłam go lekko za ubranie. Miałam nadzieję, że oni coś z tym zrobią.

<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

Bianca oznajmiła mi, że jej nie ukarzą bo to ich wina. Na początku w to nie wierzyłem, ale po chwili miało to sens. To oni jej to podali a oto skutki uboczne. Po chwili wyszeptała, że przestało działać. Podszedłem do ścigacza, obtarłem z niego trochę błota, trzeba będzie go umyć myślałem. Przekręciłem kluczyki w stacyjce, włączyłem światła, i odetchnąłem głęboko. Popatrzyłem w stronę dziewczyny.
- Skoro przestało działać, to nie masz poco dalej biegać. Wracasz ze mną? Podwiozę cię. Tylko się mocno trzymaj, bo nie chcę by stała ci się krzywda. - powiedziałem
Poprawiłem jeszcze włosy i założyłem kask opuszczając szybkę, dziewczyna nie patrzyła się na mnie tylko na drzewo, co mnie zdziwiło.
- To jedziemy? - powtórzyłem pytanie. Na co ona popatrzyła się na inne drzewo. Jakby nic nie widziała.
W tym momencie przypomniało mi się co powiedziałem na początku o lekach uspokajających. Tak brałem je, ale po nich często traciłem wzrok na pół godziny jak nie więcej, albo zapominałem kim kto jest. Na przykład traciłem wszystkie wspomnienia związane z rodziną, przyjaciółmi. Wracały one dopiero gdy zobaczyłem przedmiot, lub zdjęcie z nim. Teraz tak patrząc na nią, czułem, że coś z nią nie tak, przecież zawsze spoglądała na mnie gdy pytałem się o takie rzeczy. Nie mówcie mi, że mam racje....

Bianca? Wybacz, że tak krótko.

Od Bianci cd. historii Logana

Nie rozumiem. Dlaczego nie mogę się zmęczyć? Eh... Zazwyczaj ludzie chcą mieć dużo energii, a ja w tej chwili marze o tym, abym jej nie miała. abym się wykończyła i poszła spać. Ale nie mogłam. Słyszałam jak mi serce łomotało w piersi, jakby przeniosło się do mojego umysłu. Nagle drogę zagrodził mi chłopak na swoim motorze. Przystanęłam i od razu tego żałowałam. Moje ciało zaczęło jakby drżeć i musiałam się zmusić, aby stać.
Pokręciłam przecząco głową.
- Spokojnie. To ich wina, nie mogą mnie ukarać - oznajmiłam. Logan widocznie w to nie wierzył.
- Serio w to wierzysz? - podniósł jedną brew do góry.
- Tak - powiedziałam stanowczo. - Podali mi jakieś środki, więc mogę się kłócić. Do tego lekarz, który mnie badał, chciał, abym przetestowała skutki uboczne czy coś takiego. I właśnie to robię, więc mogę na niego zrzucić cała winę - nawet nie dyszałam. Serce, a płuca w ogóle się nie dogadywały. Czułam, że szybciej padnę na zawał serca niż ze zmęczenia. - Ile minęło czasu odkąd biegam? - zapytałam zmieniając nieco temat.
- Z półtora godziny - powiedział po namyśle. Przez chwilę stałam cicho, aż stwierdziłam na głos, że biegam od jakichś dwóch godzin. - Widać, że coś ci podali. Normalny człowiek by nie wytrzymał godziny w takim tempie - nie byłam pewna, czy to bł komplement, ale jednak podziękowałam sarkastycznie.
Nagle moje ciało przestało drżeć, a w płucach zabrakło mi powietrza. Poczułam straszny ból brzucha, a serca waliło mi jeszcze mocniej.
- Chyba... przestało działać - powiedziałam cicho, jakbym dostałam młotem w łeb. Wtedy przed oczami widziałam tylko ciemność. Super. Przynajmniej mam się o co kłócić i z czego zdawać relacje dla doktorka.

<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

Rozpiera ją energia, już prawie godzinę ją gonią. Co za widowisko, dlaczego nie spuszczą psów? Przecież są wyszkolone by przewrócić dorosłego człowieka to z dzieckiem nie dadzą rady? Po chwili nie mogłem już obserwować co robią, ponieważ wbiegli w las. Przymknąłem oczy, sen nie pytał się czy może mną zawładnąć, po prostu to zrobił.
Nagle krzyki za oknem wyrwały mnie z tego miłego stanu. Ochroniarze jej nie złapali i darli się na siebie. Boże co za ludzie, wstałem z parapetu zabrałem telefon i zszedłem na dół. Wszedłem do miejsca gdzie stał mój ścigacz, czarna płachta zleciała na ziemię, założyłem zielony kask i ruszając na nim w stronę lasu.
Błoto pryskało spod kół, pędziłem przez las, tutaj teren był nierówny musiałem uważać by nie stracić panowania nad kierownicą. Ciepła bluza pomagała tylko trochę, ponieważ zimno i tak docierało do skóry. Byłem już chyba w środku lasu, zając przeskoczył przede mną, lecz zdążyłem zahamować by w niego nie uderzyć. Zszedłem z maszyny i zacząłem ją prowadzić, zobaczyłem ruch, ktoś biegł w oddali. Bianca... tylko to przyszło mi na myśl, wsiadłem na Kawasaki i ruszyłem za nią. Szybko ją do goniłem i zatarasowałem jej drogę, ściągnąłem kask i pokazałem twarz.
- Nadal biegasz? Jak masz problemy z energią to załatwia się to lekami uspokajającymi, sam je brałem i nieco pomogły... Może wrócisz ze mną z powrotem? Ochrona łazi tu z psami i wydzierają mi się pod oknem, jak chcesz mogę cię uwolnić od konsekwencji... - zaproponowałem i czekałem na odpowiedź

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Zaczęłam wracać do pokoju. Byłam cała ubrudzona błotem, miałam go wszędzie - znowu. Poczłapałam po schodach i szłam korytarzem zostawiając za sobą zabłocone ślady. tutaj nie tylko ja wyglądałam, jak wyglądałam. Paru moich rówieśników także wracało do siebie, aby wziąć prysznic, także nie byłam tutaj jedynym dzieckiem błota. Po drodze wpadłam na chłopaka. Jemu to było dobrze. Wcześniej skończyli, więc zdążył się umyć. My biegaliśmy dwa kilometry, ale po drodze mieli niestety mały wypadek, który nas spowolnił. Ja byłam pierwsza i dostałam ciemną kurtkę. Ale wtedy nie miałam zamiaru siedzieć. Musiałam iść dalej biegać, bo nie wytrzymałam. Dopiero teraz energia mi trochę spadła i mogłam normalnie iść. Serce dalej mi łomotało, migrena przeszła, a ciało przestało drżeć.
- I jak wyniki badań? - zapytał chłopak.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Czysty, w normalnych ubraniach. Bez błota. Czysty...
- Zajebiście - pomachałam głową z zamkniętymi oczami.
Przystanęłam i znowu poczułam jakby wibracje ciała.
- Okazało się, że mam coś z płucami i nie mogłam dużo ćwiczyć. To coś podobnego do astmy, ale uznali, że to nie ważne. Od jakiegoś czasu dają mi jakieś zastrzyki. Nie wiem co w nich jest... - zaczęłam gadać jak najęta tłumacząc całą sytuację i czując kolejny przypływ energii. Co oni mi ku*wa dali?! Dopalacze?! Narkotyki?! Czy coś o wiele, wiele bardziej groźniejszego i skutecznego?! - ...ale mam tyle energii, że nie zaraz nie wytrzymam. Nie mam już problemów z oddychaniem, ale czuje się jak bomba atomowa! - wręcz ostatnie słowa wykrzyczałam.
Nie wytrzymałam. Szybko pożegnałam się z chłopakiem i ruszyłam na zewnątrz. Nie patrzyłam na deszcz i tą ogromną ilość błota. Zaczęłam biegać w kółko nie zwracając na nikogo uwagi. Serce łomotało w mojej piersi jak szalone, źrenice zmniejszyły, a moje nogi przebierały jak nigdy dotąd. Czułam się jak jakiś sportowiec, olimpijczyk, którego teraz godziły wilki. Bo w rzeczywistości strażnicy próbowali mnie złapać. Ale to ja byłam szybsza, miałam więcej energii i zapału. Niech teraz liczą się z konfekcjami, jakie nadejdą po tych jebanych strzykawkach!

<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

Ona była tu jak zawsze na badania z własnej woli, ja nawet nie wiedziałem czemu tu jestem. Po paru minutach, zjawił się znowu ten sam lekarz. Bianca chciała za wszelką cenę wiedzieć wyniki. Mówiła, że się boi, że umrze do tego strach i łezki w oczach, raczej jej uwierzył i wyszedł z nią korytarz, znowu miałem czekać, co ja pies? pomyślałem. Nagle wzrok mi się trochę zamazał, nigdy tak mi się nie robiło, czyli to badali? Moje oczy? Oby to mi przeszło, bo nie dam rady poprawnie funkcjonować CHYBA. Po kilku minutach lekarz znowu przyszedł i usiadł tam gdzie wcześniej.
- Odczuwasz jakieś skutki uboczne? - powiedział wyciągając małą latarkę z kieszeni kitla i zaczął sprawdzać reakcje moich źrenic.
- Zamazuje mi się wzrok... - mruknąłem
- Można było to przewidzieć... Będzie tak przez dzień, góra dwa. - odpowiedział chowając latarkę.
Teraz wyjął coś innego, nie zobaczyłem co to. Przytrzymał mnie tylko i znowu poczułem znajome ukłucie w szyi. Kolejny raz straciłem przytomność...
Obudziłem się u siebie w pokoju, spojrzałem na zegar 12.00, ominęło mnie śniadanie. Dlaczego nie przyszli? Ehh... Nie ważne. Wstałem leniwie z łóżka, lecz ugięły się pode mną nogi, szybko usiadłem, poprawiłem włosy i spróbowałem jeszcze raz. Przytrzymałem się ściany i poszedłem do łazienki, spojrzałem w lustro, wyglądałem jak połowa tamtego mnie. Byłem taki blady, ochlapałem sobie twarz wodą by się trochę ożywić. Wróciłem z powrotem do łóżka, spojrzałem na dłoń świeży bandaż, musieli go zmienić. Doskwierała mi nuda, wziąłem telefon, postanowiłem na nim pograć. Czas leciał tak szybko, że z 12.00 zrobiła się 18.00. Wziąłem prysznic, umyłem zęby, nastawiłem budzik na 5.30 i poszedłem spać.
Gdy usłyszałem melodię, zerwałem się na równe nogi. Dziś było już lepiej, mogłem normalnie chodzić i biegać, o 5.40 byłem już ubrany, ruszyłem z pokoju do stołówki. Ciekawe co dzisiaj dają, po drodze spotkałem Stevensona, myślał, że jestem martwy od tej jednej rany. Nie powiedziałem mu o tym co się wydarzyło. Usiedliśmy w tym samym miejscu co ostatnio. Dzisiejsze danie dnia czerstwy chleb posmarowany masłem, musiałem coś zjeść, ponieważ głód nade mną zawładnął. Tak samo jak wtedy, musieliśmy na niego czekać, pojawił się z 20 minutowym spóźnieniem. Ubrał się w długi ciepły płaszcz.
- Widzę, że Black zaszczycił nas swoją obecnością. - zwrócił się do mnie, miał trochę zachrypnięte gardło, czyżby choroba się do niego dobierała? - Dzisiaj wyjdziemy pobiegać, wiem, że bardzo się cieszycie...
Wszyscy odruchowo skierowali głowy ku oknu, padał deszcz. Deszcz równa się błoto, błoto czyli utrudnienia, zadałem sobie sprawę, że połowa z nas tego biegu nie ukończy. Kiedy odwróciłem głowę w jego stronę, rzucił każdemu cieniutką kurtkę. To nawet nie była połowa grubości jego płaszcza, chciałem już mu coś powiedzieć, ale ruszył już w kierunku miejsca dzisiejszego kierunku. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, chłód uderzył w nasze ciała. Ta kurtka nic nie pomaga, to jakby założyć dodatkowy krótki rękaw. Z moich zamyśleń znowu wyrwał mnie „nasz ukochany trener”.
- Cztery kilometry powinny wam starczyć, szlak czerwony. Dalej biegać! Czekam na końcu. - krzyknął spod puchatego kaptura
Cztery kilometry szlakiem czerwonym?! Lubie biegać no, ale bez przesady. Szlak czerwony to nie brzmi dobrze. Stevenson powiedział, że szlak czerwony łączy się z szlakiem żółtym i zielonym. Zielony ma 1 km a żółty dwa. Po tych informacjach ruszyłem przodem, prowadziłem, po około 20 minutach reszta biegnąca za mną zniknęła. Nie nadążali z moim tempem, lecz ja dalej biegłem. Błoto rozbryzgiwało się pod moimi nogami brudząc mi spodnie, deszcz moczył twarz, którą skrywałem pod kapturem. Żadnego zmęczenia, miałem cel biegnij za czerwonymi strzałkami, które z czasem zmieniły się na żółto-czerwone. Minąłem jakieś dzieciaki ubrane w żółte kurtki, moja była czerwona, teraz rozumiem aluzje, każdy punkt ma swój kolor. Szybko wyszedłem znowu na prowadzenie, prawie wszystkie się topiły w tym błocie. Skręciłem w prawo, ukazał się szlak zielono-czerwony, czyli w lewo jest żółto-zielony. Wbiegłem w kałuże, woda chlusnęła mi prosto w twarz, wytarłem ją szybko rękawem. Czułem, że już blisko, lecz nagle zauważyłem samotną postać biegnącą w zielonej kurtce. Przyśpieszyłem, byłem już koło niej, okazała się, że to Bianca, zadyszka?
- Wyglądasz słabo, lepiej zwolnij z tępa, bo się wykończysz. Pogadamy później, muszę dokończyć ten cholerny bieg - poradziłem jej i ruszyłem w dalszą drogę.
Chwile później przekroczyłem jakąś linie, to musiała być meta. Skończyłem bieg jako pierwszy, podparłem ręce na kolanach, moje kości lekko zadrżały. Przybiegłem zziajany jak pies, nie mogłem nic z siebie wydusić.
- Dobra robota Black o to twoja nagroda - powiedział dowódca narzucając na mnie gruby, czarny płaszcz.
Nie wiedziałem o co tutaj chodzi, najpierw mam biegać w takich cienkich rzeczach, a później dostać ciepły płaszcz. Posłałem mu pytające spojrzenie, chciałem wytłumaczenia. On tylko się roześmiał, wziął mnie na bok i wytłumaczył, że pierwsza osoba w nagrodę dostaje płaszcz by nie zmarznąć. Mogłem się domyślić, panuje tutaj system kar i nagród a to jedna z nich. Byłem tylko trochę mu wdzięczny, czekaliśmy trochę zanim dotrze reszta. Do końca nie dotarło 10 osób, lecz on się tym nie przejął, gdy wracaliśmy minęło nas 5 ochroniarzy z psami na smyczy. Zamienili z nim parę słów, kiedy weszliśmy do budynku oddałem płaszcz i ruszyłem do swojego pokoju. Od razu wziąłem prysznic, i się przebrałem, przecież nie będę chodził cały dzień brudny. Po tych czynnościach wyszedłem na korytarz i wpadłem na mokrą od deszczu i brudną od błota Biance.
- I jak wyniki badań? - zapytałem

<Bianca?>

piątek, 4 listopada 2016

Od Bianci cd. historii Logana

Gdy tylko wróciłam do lekarzy, od razu chcieli mnie atakować. Ja oczywiście na początku ich zaczęłam opieprzać za to, co mi zrobili, a potem dałam jej wykład na temat psychiki człowieka, strachu, adrenaliny... wszystko w jednym. Sama się plątałam, ale gadałam dalej, dzięki czemu oni dali sobie spokój i normalnie mnie zbadali, tym samym mi wszystko tłumacząc. Okazało się, że co jakiś czas mdleje po ogromnym wysiłku, albo mam zadyszkę i nie mogę nabrać powietrza.
Minęły dwa dni, a ja się dalej badałam, bo oni nie potrafili mi niczego nie wyjaśniać, albo nie chcieli. Przez ten czas przyprowadzili Logana. Nie mam pojęcia co mu zrobili i po co go tu zaciągnęli. Nie udało mi się podsłuchać żadnej rozmowy, bo mnie ciągle obserwowali. Jedynie mogłam czekać na cokolwiek.
I w końcu się obudził. Radziłam mu nie wstawać, a on o dziwo się posłuchał. Aż sama w to nie wierzyłam, ale jednak. Tak czy siak mi dalej nie udzielili żadnych informacji ani na mój temat, ani na niego. Kompletna porażka, jeśli tak dalej pójdzie, to koniec. A tak szczerze, to chyba zwariuje.
- Dwa dni? - usłyszałam jego cichy głos, gdy patrzył się zdziwiony na kalendarz.
Wzruszyłam ramionami, chociaż to było niepotrzebne, ponieważ i tak tego nie widział.
- Pamiętasz coś? - nie podchodziłam bliżej, dalej opierałam się o framugę, czekając na lekarza, który miał mi podać końcowe wyniki.
- Tak jakby - odwrócił głowę w moją stronę i dalej leżał. Skinęłam twierdząco głową na znak, że rozumiem. - A ty? Co tu robisz? - zapytał przyglądając mi się. Wzruszyłam ramionami. Można by stwierdzić, ze ten ruch jest dla mnie charakterystyczny. Często to robię, za nim odpowiem słowami.
- Czekam na badania - posłał mi tylko pytające spojrzenie, mówiące, że czekał na więcej szczegółów. Westchnęłam. - Od dwóch dni łażę na badania serca, ciała, płuc czy co tam oni mi badają. Mdleje, mam zadyszkę i takie tam. Chcą sprawdzić dokładnie co mi jest, a potem to unieszkodliwić czy jakoś tak - wytłumaczyłam.
- Yhym... - skinął głową. Po chwili do sali wszedł lekarz. Widziałam, że to on ostatnio stał and nim i coś mu w strzykał. Ciekawe o co chodzi... Kazał mi wyjść, ale ja odmówiłam. Zaczęłam mu gadać, że chce znać wyniki, bo się boje, że zaraz pandę, nikt nie przyjdzie i takie tam. Oczywiście takim dzieciakom jak ja zawsze wieżą... jeszcze ten strach i łzy w oczach. Pięknie, prawda?

<Logan?>

czwartek, 3 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

- Tylko to sobie zabandażuj, bo zaraz się wykrwawisz – poradziła i udała się w dalszą drogę do skrzydła medycznego.
Wszedłem do pokoju, nie pościelone łóżko, rozwalone ciuchy, otwarta szafa jednym słowem mam tutaj syf po jednym dniu. Poszedłem do łazienki i przepłukałem ranę, nieźle się wbił tym nożem, o dziwo znalazłem tu ostatni kawałek bandaża, którym owinąłem dłoń. Teraz czas posprzątać ten cały bałagan, zacząłem od ułożenia rzeczy w szafie i jej zamknięcia, później czas przyszedł na łóżko, z którym szybko sobie poradziłem, koniec. Wziąłem do ręki telefon siedemnasta, wcześnie, za wcześnie, może by tak się przejechać tam gdzie wczoraj? Chociaż jest błoto i będzie ciężko, ale dam radę. Szedłem powoli przy ścianie by nikt mnie nie zauważył, minęło mnie dwóch ochroniarzy „opanuj oddech” tylko to krążyło mi po głowie. Wszystko szło idealnie, byłem już prawie na miejscu, pamiętałem doskonale całą drogę, lecz mały incydent mi w tym przeszkodził. Mianowicie ktoś założył mi opaskę na oczy i mocno ją zawiązał, zacząłem się szarpać, było to niestety bez sensu, bo napastnik wstrzyknął mi coś w szyję. Poczułem tylko ukłucie i zemdlałem.

- Logan wstawaj spóźnimy się – powiedział ciemnowłosy chłopak
- Jack co ty tu robisz? - zdziwiłem się widząc chłopaka
- Młody masz amnezje czy co? Przecież ja tu mieszkam. - odpowiedział zdziwiony.
- Przecież ty nie żyjesz...
- Musiało ci się coś śnić – powiedział siadając na łóżku i głaszcząc mnie po włosach.
Znajdowałem się w moim starym pokoju w Nowym Yorku, za oknem słychać było jak przelatuje samolot, wszystko było takie realne. Najważniejsza osoba w moim życiu siedziała teraz obok mnie, nie miał żadnych zadrapań wszystko było z nim w porządku. Przytuliłem go, Jack bez zastanowienia to odwzajemnił przytulając mnie jeszcze mocniej.
- Tak to był tylko sen, straszny sen. - odpowiedziałem mu po chwili.
W tym momencie popełniłem błąd, zniknęliśmy z pokoju i pojawiliśmy się w sali operacyjnej. Zobaczyłem jak jego ciało jest zakrywane przez lekarzy, on umarł tak jak wtedy.
- Zapisz, zgon po 3 godzinnym zabiegu usunięciu pocisku z klatki piersiowej. Godzina 4.00 – powiedział jeden z lekarzy.
Nogi się lekko pode mną ugięły, dlaczego to widzę? Dlaczego?! Kiedy wreszcie się z tym pogodziłem znowu nie mogę w to uwierzyć, zostań ze mną Jack...


W tym momencie się ocknąłem, sen to tylko sen, mój oddech... taki niespokojny. Nie byłem w swoim pokoju, ten, w którym się znajdowałem był cały biały, na dodatek leżałem na szpitalnym łóżku, to już przesada. Chciałem się podnieść, lecz czyjaś silna ręka pociągnęła mnie do tyłu. Była to osoba w białym kitlu, lekarz?
- Leż Black jesteś jeszcze słaby – ozwała się postać
- Kim jesteś? - zapytałem
- Twoim lekarzem, poczekaj tu na mnie. - powiedział wychodząc
No jasne głupie pytanie, głupia odpowiedź. Czemu powiedział, że jestem słaby? Czuje się świetnie. Usiadłem na łóżku i spuściłem nogi w dół, miałem już wstać i pójść do siebie, gdy zauważyłem w futrynie drzwi Biance, patrzyła na mnie jej wzrok jakby pytał Co robisz?, Nie radze uciekać.
- Nie radzę, chyba, że chcesz leżeć na ziemi.. - ozwała się
Położyłem się z powrotem, dlaczego to zrobiłem? Sam nie wiem, jestem od niej o wiele lat starszy mógłbym robić wszystko po swojemu. Wiedziałem jedno, ona jest tu dłużej i raczej zna się na takich sprawach. Popatrzyłem na kalendarz, byłem nieprzytomny dwa dni...

<Bianca?>

Zmiana konta

Ponieważ moje konto Pandemonium. zostało skradzione, a następnie usunięte, przenoszę się na nowe, czyli Dangerous.

Angelina Sulivan

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicDRfWZFJprgsImbqFUFGhwYad6RI3GS4EHTdFvSD0KcI6AdQmlmFep-_hKs2cndvUb1Nw6x21cBPTmJqMsocFOTDYffzCC6dGuvqW-Et1qsP2L88Efi7emouKA9mmjticW8BB2XWMxc04/s1600/579216_225743144223286_1149445578_n.jpg
Imię i Nazwisko| Angelina Sulivan
Wiek| 17 lat
Charakter| Jest kobietką o silnym charakterze. Pochodzi z miasta na obrzeżach Francji. Jest sarkastyczna, żeby się z nią zaprzyjaźnić trzeba ją bliżej poznać. Zawsze chodzi uśmiechnięta i ukrywa ból. Nie da się jej tak po prostu złamać. Swoje problemy załatwia pijąc alkohol i tnąc się. Najpierw robi potem myśli, przez co często pakuje się w kłopoty. Ma bardzo dużo znajomych, tych prawdziwych jak i fałszywych. Nie obchodzi jej to co ktoś o niej myśli. Uwielbi żarty i zwariowane towarzystwo, bardzo często dostaje tzw. „głupawek”, pomimo tego czasami nie umie zdobyć się na odwagę by zrobić coś ryzykownego. Gdy ktoś ją zdenerwuje robi się agresywna i „dzika”. Przez życie idzie z myślą jestem sobą, a nie jaką sztuczną osobą. Bywa, że ma swoje humorki i nie wyjdzie z pokoju, bo wygląda jak „pasztet”. Długie blond włosy najczęściej zostawia rozpuszczone. Nienawidzi wczesnego wstawania i twierdzi, iż budzik to dzieło szatana. Mimo wielu wad jest naprawdę fajną osobą. Trafiła tu z przymusu.
Zauroczenie|| Brak
Umiejętności| Dziewczyna jest bardzo szybka, przez co w podstawówce zdobywała bardzo często złote medale z biegów. Lubi jeździć motorami. Gdy była młodsza pasjonowała ją fotografia. Uczy się dopiero strzelać z broni, cóż musi przyznać, że nie bardzo ją to kręci. Uwielbia przebywać na świeżym powietrzu. Jej wytrzymałość fizyczna jest nieco lepsza od psychicznej. W podstawówce chodziła na akrobatykę, umie wykonać prawidłowo mostek, szpagat. Kidy jej coś nie wychodzi wydziera się głośno sama na siebie i robi to drugi raz
Kontakt| weronikazyber@wp.pl

środa, 2 listopada 2016

Od Bianci cd. historii Logana

Stanęliśmy na przeciwko siebie. Tylko ja i on. Sami na polu. Jeden cel - walka. Na śmierć i życie? Być może. Jeśli wpierw on nie ucieknie, bo ja nie mam zamiaru się poddać. Przygotowałam się. Byłam w stu procentach gotowy, tak jak on. Wiatr był po mojej stronie. Stanęłam w odpowiedniej pozycji, po czym zmarszczyłam czoło.
- Gotowy? - zapytałam.
Skinął głową. Obydwoje ruszyliśmy w tym samym momencie odbijając się tylnymi łapami od ziemi. Skoczył na mnie, ale ja zrobiłam szybki unik. Tym samym chciałam go uderzyć tylnymi łapami, jednak on odskoczył. Ruszyłam na niego biegiem, a gdy wylądowałam na nim, chwilę się zataczaliśmy po błocie, aż mnie nie ugryzł w szyję. Cicho zaskowytałam, po czym uderzyłam go pazurami po mordzie, tym samym zostawiając ślad na jego policzku. Puścił mnie, a ja go kopnęłam tylnymi łapami. Uderzył plecami o kamień, jednak się nie poddał. Skoczył na mnie, a ja przyjęłam jego atak. Otwarłam pysk i przejechałam kłami po jego twarzy, odgryzając tym samym część jego ucha. Usłyszałam cichy jęk bólu, a następnie sam go poczułam na przedniej łapie. Wgryzł mi się w nią, a ja byłam zmuszony drugą wydłubać mu oko, a następnie ugryźć go w szyję. Puścił mnie. Chwyciłam go za fraki i rzuciłam nim o drzewo. Usłyszałam chrupnięcie kości. Zaczęłam biec za nim, jednak łapa mi w tym przeszkadzała. Wgryzł się głęboko, jeśli nie tknął kości. On sam zaś zaczął uciekać, chociaż z trudem. Przywalił głową o drzewo i teraz biegł, jakby był po alkoholu. Wiedziałam, że to nie był koniec...


Ale był to koniec mojego snu. A potem to już tylko wstanie z łóżka, pójście na śniadanie i... trening.
Co dzisiaj? Bieganie przez przeszkody. Nie zważali na pogodę, deszcz ze śniegiem i błoto na ziemi. Według nich to było wręcz wspaniałe! Miało nam to utrudnić bieg i rzeczywiście, niektórzy nawet go nie ukończyli, bo ci mniejsi po prostu się topili. Mi się udało wejść w pierwszą dziesiątkę, ale rzeczywiście coś było nie tak. Może oni z sensem mnie badali? znowu dostałam zadyszki i nie mogłam nabrać powietrza...
Po skończonym treningu wróciliśmy do siebie. Wzięłam prysznic, a następnie - z własnej woli - poszłam do skrzydła medycznego, który dla mnie jest jakimś laboratorium. Musiałam się znowu zbadać...
Po drodze spotkałam chłopaka. Miał rozciętą rękę. Od razu przykuła moją uwagę, a ja się delikatnie uśmiechnęłam, bo to mnie rozbawiło.
- Postawiłeś na swoim - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Jak widać - spojrzał się na ranę, z której dalej kapała krew. Przewróciłam oczami i się cicho zaśmiałam.
- Weź to sobie chociaż oczyść czy coś - odparłam i kontynuowałam swoją "podróż" do lekarzy.
- A ty gdzie idziesz? - zapytał gdy dotknął klamki. Spojrzałam na niego kątem oka z obojętną miną.
- Do skrzydła medycznego - odparł, a on się nieco zdziwił.
- Nie wyglądasz na ranną - stwierdził. Rzuciłam mu tylko szybkie "wiem" i ruszyłam dalej.
- Tylko to sobie zabandażuj, bo zaraz się wykrwawisz - poradziłam, chociaż to bardziej wyszedł nieudany żart.

<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

Bianca wychodząc udzieliła mi paru wskazówek, od 6 do 7 śniadanie, cudnie. Powiedziała też, że jeśli sam nie przyjdę to wyciągną mnie siłą, na dodatek dostane kare, co ja małe dziecko, żeby iść do kąta. Wiem, że to na pewno nie ten rodzaj kary, ale ten przykład przyszedł mi pierwszy do głowy. Przetarłem oczy rękawem bluzy, czas iść wziąć prysznic. Poszło mi to sprawnie, przed położeniem się spać nastawiłem budzik w telefonie na 5.30, czemu tak wcześnie? Gdybym wstał o 6.00 wyglądało by to tak, jeszcze pięć minut i na końcu wstał bym o 7 obudzony przez nich. Poprawiłem jeszcze klapnięte włosy, choć i tak rano będą całe potargane, ale robiłem tak odkąd sięgam pamięcią. Po niecałych 10 minutach przewracania się z boku na bok zasnąłem.
Obudziłem się na dźwięk znanej mi melodii, zasada jeszcze pięć minut chciała mną zawładnąć, lecz dzisiaj się jej nie dałem. Rozciągnąłem się po całej długości łóżka, czas przeżyć piekło na ziemi z tą myślą wstałem i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej spodnie moro, bieliznę i czarną bluzkę na krótki rękaw, było tu tak gorąco jak w saunie. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu 5.55 czas się zbierać, lecz jednak zostawię telefon w pokoju. Pociągnąłem klamkę i wyszedłem na korytarz, zamknąłem w miarę cicho drzwi. Tak w sumie nie wiedziałem gdzie iść, lecz coś podpowiadało mi, iż mam iść w stronę mniejszych numerów. a jakoś się odnajdę. I tak się stało poszedłem tam gdzie inne dzieciaki, trafiłem do stołówki, robiłem tak samo jak one, podszedłem po tackę z tym paskudnie wyglądającym żarciem, tylko, że ja usiadłem sam zboku. a nie w grupach jak inni. Pierwszy kęs tego paskudztwa, zero reakcji wymiotnej, czyli da się to jednak zjeść. Małymi kęsami jakoś zjadłem połowę tego czegoś. Spostrzegłem, że niektórzy wychodzą stąd z osobami ubranymi w mundurach, nagle ktoś położył mi rękę na ramieniu, odruchowo spojrzałem się w stronę postaci.
- Jesteś chyba nowy? Nigdy cię tu nie widziałem. - zaczął przyjaźnie
Był to młody chłopak o blond włosach, niebieskich oczach i łagodnych rysach twarzy. Przysiadł się do mnie ze swoją tacką, zwróciłem jego uwagę czy sam mnie znalazł w tym tłumie, o to jest pytanie.
- Tak, jakby. - odpowiedziałem mu
- Czyli nowy, jestem Stevenson a ty? - podał mi rękę
- Black. - ścisnąłem dłoń chłopakowi
- Mamy jeszcze około 10 minut, ten idiota zawsze się spóźnia.
- A idiota to kto? - dopytywałem się
- Nasz ukochany trener, radze ci mu nie podskakiwać, ma dziwne kary za nie przestrzeganie dyscypliny. - powiedział to zdanie ciszej bym tylko ja usłyszał
- Jak mnie nie wnerwi, to będę spokojny – mruknąłem
- Ostrzegałem jak coś, skończyłeś jeść? Coś czuję, że zaraz tu będzie....
Poszedłem za chłopakiem, odstawiliśmy tacki i jak przewidział po niespełna dwóch minutach w stołówce znalazł się młody, wysoki mężczyzna. Miał brązowe włosy i piwne oczy. Wyprowadził nas z stołówki i zaprowadził do strzelnicy, gadał coś o tym, że poznaliśmy już jakieś pozycje i je dzisiaj wykorzystamy. Przez cały czas patrzył tylko na mnie, Ręce wyżej, to nie ta pozycja, czy wy wiecie jak wygląda pozycja Natowska?! Black jak ty trzymasz tą broń?! krzyczał, lecz ja skupiałem się tylko na celowaniu, trafiałem w sto punktów. Wiedziałem, że to ślepaki, ale za każdy wystrzał z broni się dla mnie liczył. Nie spodobało mu się to, że go nie słucham widać było to po jego wyrazie twarzy.
- Black, gleba za brak subordynacji w postaci nie słuchania się dowódcy 100 pompek już! - wrzasnął. Wszyscy spojrzeli się na mnie zastanawiając się co zrobię.
- Nie. - sprzeciwiłem się, robiłem co należy. Może był zazdrosny o to, iż uczeń jest silniejszy od mistrza? Stevenson spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co powiedziałeś? Gleba psie, masz ostatnią szanse!
- Nie wykonam rozkazu. - trwałem w swoim przekonaniu
- Dość tego Black, daj prawą rękę. - zadecydował zły
Ten rozkaz spełniłem, złapał ją mocno u nadgarstka po czym z jednej kieszeni swoich zielonych bojówek wyjął nóż taktyczny piłę, nie jeden by teraz błagał, przepraszał i szarpał się, lecz ja nawet nie drgnąłem. Rozciął w poziomie skórę, na mojej twarzy nie było żadnej reakcji nawet nie krzyknąłem kiedy ostrze wpiło się w skórę.
- To cie nauczy szacunku szczeniaku. Koniec treningu rozejść się! - wrzasnął i opuściliśmy to miejsce
Rozmawiałem jeszcze do skrzyżowania korytarzy ze Stevenson'em, jego też nie ruszył widok rozciętej dłoni, krew swobodnie po niej płynęła, gdzie nie gdzie skapując na podłogę. Po pożegnaniu się ruszyłem w stronę mojego pokoju. W tym samym miejscu co wczoraj spotkałem Biance tym razem nie uciekała, wyglądała jakby się przechadzała po tym miejscu. Tak jak się spodziewałem jej uwagę przykuła rana szarpana, która krwawiła.

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Isaac'a

Nie mogłam się teraz zdecydować, co było bardziej denerwujące i irytujące. Ten mężczyzna, czy jego stwór. Gdybym była jeszcze o odrobinę szybsza i zręczniejsza bym go złapała i udusiła, ale jestem tylko dzieckiem. No właśnie, tylko dzieckiem.
Czymś małym i słabym.
Weszłam z nim do stołówki. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy go posłuchać. W sumie chyba było warto, bo inni strażnicy by jednak mi na prawdę niczego nie złamali. Eh... Tak więc wymusiłam u siebie chociaż trochę łez i oznak bólu. A w myślach przeklinałam jego, tego szczura, strażników i cały budynek! I siebie. Dlaczego? Bo byłam tylko głupim dzieckiem. I to mnie najbardziej denerwowało.
Dzieci to najsłabsze ogniwo, które z łatwością można złamać.
Gdy weszliśmy na stołówkę, wszystkie oczy zostały skierowane w naszą stronę. Puścił mnie, a ja usadowiłam tyłek w pustym stoliku i zaczęłam wbijać nóż w stół, robiąc w nim dziury. Nic mi nie zrobili, bo pewnie uznali to za oznakę słabości. W sumie to i dobrze. Jeśli będą myśleć, że mnie złamali, że to ja przegrałam, łatwiej mi ich będzie zaskoczyć, a tym samym zszokować i... uciec. Tak. Chyba żyję tu tylko dlatego, że mam jeszcze nadzieję na ucieczkę.
W końcu wybiła odpowiednia godzina. Wszyscy wyszli ze stołówki i podzielili się na grupy wiekowo. W końcu ten idiota zniknął mi z oczu, ale na jego miejsce pojawili się następni. Naszą grupą "władał" blondyn, jakoś po trzydziestce, jeśli nie miał czterdziestu lat. Był ubrany jak każdy w odpowiedni mundur, a widząc jego twarz, na którym malował się uśmieszek, chciała rzucić w niego kamieniem. Mocno, w twarz. Albo chociaż w skroń.
Pomimo deszczu jaki teraz szalał na zewnątrz przystąpiliśmy do treningów.
Małe, głupie i bezużyteczne dzieci, które mają im uratować tyłki.

<Isaac?>

Od Bianci cd. historii Logana

Wstałam z krzesła i spojrzałam się na drzwi. Przyglądałam się im przez dwie sekundy, jakbym dostrzegła coś ciekawego, albo miała wrażenie, że zaraz ktoś je wyważy i zabiorą mnie. Ale to się nie stało. Odwróciłam głowę w kierunku chłopaka.
- Od szóstej do siódmej jest śniadanie, więc jeśli nie chcesz paść z głodu, musisz przyjść. Potem mamy godzinę na przygotowanie i od ósmej zaczynamy trening - odparłam spoglądając na zegar. Dziewiętnasta... tak długo tutaj siedziałam? Nawet nie zdałam sobie z tego sprawy...
- A jak nie wstanę? - wzruszyłam ramionami.
- Przyjdą po ciebie, ale radzę ci wstać. Lepiej samemu tak pójść, niż zostać "ukaranym" - ostatnie słowo wzięłam w cudzysłów, bo według mnie to nie była "kara" tylko tortury. Mi ani razu się nie przytrafiło, że mnie siłą zabrali z pokoju, bo nie wstałam. Dlaczego? To trzeba spojrzeć na innych więźniów, aby to zrozumieć.
- Jeszcze jakieś wskazówki? - zapytał zanim wyszłam z pokoju. Zatrzymałam się w progu i przez chwilę milczałam zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Tak - odwróciłam się do niego jeszcze na chwilę. - Lepiej im nie pokazuj, że nie dasz się złamać. A po drugie, tych nowych gorzej traktują - po tych słowach pożegnałam się z nim i wyszłam z pokoju.
Rozejrzałam się po korytarzu, nigdzie ich nie było, jakby się rozpłynęli. Ale dobrze wiedziałam, że będą czekać na mnie w pokoju. Dlatego co zdecydowałam? Wróciłam do laboratorium. Nie wymierzą mi kary, bo przez ten cały rok nauczyłam się co mówić i jak ich zagadywać.

<Logan?>

Od Isaac'a cd. historii Bianci

Dziewczyna wpatrywała się prosto w oczy Isaaca. Była wściekła na niego, była wściekła na każdego strażnika, nauczyciela czy jakiegokolwiek innego pracownia tego ośrodka. Była wściekła na nich wszystkich, wyłącznie za to, że istnieją. Instynktownie mrużyła oczy, lecz nie starała się uciec. Zbyt głupia, by powstrzymać się od oporu, wystarczająco bystra do niewszczęcia alarmu. Nie dlatego że nie pragnie umrzeć... sama przecież właśnie przyznała, że śmierć przyniosłaby jej ulgę. Wbrew temu, co można by mówić o tutejszych strażnikach - zadziwiająco często udaje mu się uniknąć postrzelenia zbiegów; Otrzymują oni o wiele gorsze kary, a dziewczyna dobrze o tym wie.
— Niestety nikt cię tu nie zabije. — Stwierdził, gdy wreszcie udało mu się ostatecznie stłumić ból. Jakimś cudem odruchy wymiotne nadal się nie pojawiły... ChoIera, dziewczyna naprawdę mocno się odbiła. Łasica. Że zabawne porównanie? Idealnie pasuje. Zwinne to, małe... Gdy Isaac się odezwał, Bianca jedynie bardziej zmrużyła oczy. Miał wrażenie, jakby zaraz faktycznie miała zamiar na niego warknąć - Uprzedził ją gwizdnięciem, na które spod jego kurtki ponownie wyskoczył ulubiony szczur. Tym razem polecenie brzmiało „atak”, o czym dziewczyna oczywiście poznała się zaraz potem.
Zwierzak nie miał tym razem za zadanie dotkliwie krzywdzić nikogo, miał jedynie zmusić ją do upadku i poddania się... jest w tym naprawdę dobry; Skrobiąc się pod ubraniami swoimi malutkimi, ostrymi pazurkami i podgryzając gdzie tylko się da prędko udało mu się doprowadzić małą do obłędu. Mogła próbować go dorwać, chwycić, zgnieść czy cokolwiek... niemniej nie zrobiła tego. Nie dlatego, że nie chciała. Oh, na pewno... nie gdy tylko znajdywała jego położenie, on błyskawicznie je zmieniał. Tym samym sprowadzenie jej do poziomu zimnych płytek podłogowych zajęło mu niespełna dwie minuty. Isaac nie próbował stłumić uśmiechu. Był dumny z gryzonia, choć ten sposób obezwładnienia był nie tylko zabawny, ale również pójściem na łatwiznę. Nie powinien go stosować. Miał podejść do niej i skręcić jej rękę, doprowadzić do płaczu i wciągnąć w tym stanie z powrotem na stołówkę. Ale tego nie zrobił. Chwycił ją za rękę i zbliżył się do niej.
— A teraz lepiej postaraj się o najszczerszą rozpacz i cierpienie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłaś, bo wracamy na salę, a ja nie mam pomysłu na wytłumaczenie braku złamanej ręki. — Jego plan co do dziewczyny jeszcze się nie skończył, z pewnością... niemniej w tej chwili faktycznie wprowadził ją z powrotem na stołówkę.

<Bianca? Wybacz, że tak długo. Kompletnie nie miałam pomysłu na to opo, a i tak wyszła jakaś beznadzieja ;_;>

wtorek, 1 listopada 2016

Od Logana cd. historii Bianci

Moje zdziwienie było ogromne gdy Bianca uznała mnie za normalnego człowieka. Sama opowiedziała mi jak tu trafiła rok temu, przez swoje nieudane urodziny, ja jak i ona mieliśmy nie udane życie, eh... Nie zrozumiałem tylko części, że to przez nią, nie chciałem wyjść na wścibskiego, więc nie dociekałem. Moje przemyślenia przerwało bardzo mocne trzaśnięcie drzwi gdzieś w pobliżu.
- Kurde, nie umieją głośniej? - poirytowałem się
Spojrzałem na zegar, dochodziła dziewiętnasta. Długo tu już siedzimy, ale nie przeszkadza mi jej obecność, wreszcie mogłem się do kogoś odezwać. Przymknąłem oczy, zmęczenie dawało już o sobie znaki, brakuje jeszcze ziewania. Podszedłem pewnym krokiem do drzwi, przyłożyłem do nich ucho i nasłuchiwałem, kroki ustały, cisza. Uchyliłem je, brak żywej duszy, pościg się skończył, poddali się z powrotem zamknąłem drzwi. Usiadłem się na łóżku, spojrzałem po raz kolejny dzisiaj na Biance, wiedziała już pewnie o co chodzi. Oparłem głowę o ścianę i się odezwałem.
- Poddali się, jak chcesz możesz już iść. Mam jeszcze jedno pytanie, skoro mają nas tu szkolić, to co mam jutro zrobić? Mogę spać do, której mi się żywnie podoba, czy macie tutaj jakąś godzinę? - zapytałem się. Sam nie wiem czemu i tak czy siak nie wstanę im na pewno o 7 czy 8, lecz przezorny zawsze ubezpieczony.

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Wlepiłam w niego swoje oczy. Pierwszy raz słyszałam taką historię, ale to pewnie dlatego, że nie każdemu zadaje to pytanie. On raczej jest... pierwszy? Może drugi, nie licząc mnie samej. Ale czy to ważne? Cholerne sumienie pomyślałam, gdy zrobiło mi się jego szkoda. Zawsze tak jest, zawsze jestem samotny... miałam w głowie to zdanie. Dobrze znałam to uczucie. Jedyna różnica była taka, że jego uznawali za morderce, a ja po prostu nie potrafię się przystosować do innych ludzi.
- ...A więc co zrobisz? - zapytał. Patrzyłam na niego jakby obojętnym wzrokiem, aż w końcu ruszyłam ramionami.
- A co mam zrobić? - przechyliłam głowę na bok nie spuszczając go z oczu.
- Uciec z pokoju, wziąć mnie za psychola, rozpowiedzieć wszystkim... - zaczął wymieniać. - Opcji jest dużo - dodał.
- A dlaczego miałabym cię wziąć za psychola? - dalej zadawałam mu pytania.
- Bo jestem mordercą - odwrócił się do mnie plecami, a ja przewróciłam oczami na daremno, bo i tak tego nie widział.
- Dlaczego mam tak uważać? Nie jesteś - powiedziałam obojętnie opierając głowę na dłoni, a łokieć na stole, przy którym siedziałam. Logan spojrzał na mnie kątem oka. - Robiłeś to, co musiałeś i tyle - wyprostowałam się. - Po za tym nic nie miałabym z tego, że bym się wygadała. A do tego wiszę ci przysługę, za uratowanie mi tyłka - dodałam i wstałam z krzesła. Podeszłam do drzwi i przyłożyłam ucho. Jeszcze tam byli. Słyszałam ich ciężkie kroki niosące się po korytarzu. Jakby duży czarny koń galopował po kafelkach swoimi ciężkimi podkowami.
Odwróciłam się plecami do drzwi i podeszłam do ponownie do stołu gdzie usiadłam na swoje krzesło.
- Wiem jak to jest być samotnym - westchnęłam i powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. - Mnie zabrali tutaj rok temu, wystrzeliwując całą rodzinkę i przyjaciół. A to tylko dlatego, że w naszej rodzinie panowała zasada Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A najlepsze jest to, że zamordowali wszystkich przeze mnie w moje urodziny - wspomnienia uderzyły we mnie jak wielki młot. Sama nie wiem dlaczego mu to powiedziałam.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Teraz nienawidzę tego powiedzenia.


<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

- Skąd się tu wziąłeś? Znaczy... Jak cię złapali – zapytała
Zagryzłem zęby, nie był to najlepszy moment mojego życia. To co przeżyłem przez 9 lat było straszne jak i zabawne. Nie wstydziłem się tego, lecz gdy zawsze odpowiadam na to pytanie zostaje zawsze sam. Uznają cię za nienormalnego, morderce, jakiegoś idiotę co nie zna litości, ale nikt nie wie, że często nie miałem odwagi kogoś zabić.
- Naprawdę chcesz o tym słuchać? - zapytałem podnosząc na nią wzrok.
Jej odpowiedź była pozytywna. Odchyliłem mocno głowę, weź się w garść Black powtarzałem sobie i tak wcześniej czy później to pytanie musiało paść. Odetchnąłem głęboko i zacząłem opowiadać.
- No dobra i tak później uciekniesz albo mnie z nienawidzisz. Dziewięć lat temu moi rodzice zostali zabici przez mafię, kazali mi uciekać i znalazłem się na ulicy. Nie wiedziałem co robić, wtedy pojawił się on Jack, był postrachem w zachodnich dzielnicach. Policja nigdy go nie potrafiła złapać, nauczył mnie jak przetrwać, strzelać z broni, uciekać. Był dla mnie jak starszy brat, lecz tamtego dnia, dwa miesiące temu wszystko się zmieniło. Mieliśmy zlecenie, zamotaliśmy się na prostym alarmie. Musieliśmy uciekać, wymienialiśmy się pociskami z policją, lecz jedna kula leciaał perfekcyjnie na mnie, ale on przyjął ją na siebie. Obronił mnie, kula padła koło serca, ostatnie słowa jakie powiedział to Teraz przeżyjesz piekło, ale wiem, że dasz rade młody. Nie daj się złamać, a będzie dobrze. Później poczułem tylko uderzenie w tył głowy, wylądowałem w poprawczaku. Słyszałem, że nie przeżył zabiegu, byłem załamany. Nic nie jadłem, nie piłem, stwierdzili stan przed depresyjny, ale jakoś się pozbierałem. Zrobiłem to dla niego, każdy kto mnie sprowokował lądował w skrzydle szpitalnym, łatwo nie dało się mnie złapać zapamiętywałem wszystko i wszystkich, lecz pewnego dnia słyszałem, że mają mnie gdzieś przenieść. Pamiętam tylko założoną na oczy czarną opaskę i obudzenie się tutaj nic więcej...
Zapadła cisza, wbiłem wzrok w podłogę. Nienawidziłem o tym mówić, jestem aktorem, a to mój teatr, w którym kryje uczucia. Wszyscy dla których byłem zwykłym człowiekiem umarli. Zawsze walcz o swoje, nie daj się nikomu złamać i myśl pozytywnie, tym się kieruje, a może tylko tak mówię? Spojrzałem na nią, wbiła swoje oczy we mnie.
- Co teraz? Pójdziesz wszystkim rozpowiedzieć o tym, że jest tu morderca? Pewnie uważasz mnie za jakiegoś psychola? Zawsze tak jest, zawsze jestem samotny... Może lepiej byłoby skłamać? Ale po co prawda i tak wyszłaby później na jaw... A więc co zrobisz? - zapytałem i czekałem co odpowie Bianca

<Bianca?>

Od Bianci cd. historii Logana

Hm... ciekawe ile chłopak wytrzyma w takim przekonaniu. Ma racje, on tu zginie i tyle. Wcześniej myślałam dokładnie tak samo jak on, aż nauczyłam mówić się to, co powinnam, tym samym nie zapominając o tym, kim jestem, dlaczego tu jestem i kim mam zostać. Oraz o tym, że nigdy się nie dam złamać. Myślę podobnie w tej chwili jak on, tyle, że Logan chce to ukazywać. Ja to już potrafię chować w środku.
- Najpierw to muszę się uspokoić i racjonalnie pomyśleć, co robiłam wczorajszego dnia, bo niestety nic nie pamiętam. No i dowiedzieć się, dlaczego mnie badają - wytłumaczyłam wzruszając ramionami. - Jeśli nie zginę od tego, dam się zbadać i tyle - dodałam, a chłopak zmarszczył brwi. Widocznie nie spodobała mu się taka odpowiedź, albo przynajmniej moja reakcja na to wszystko.
- I tak sobie im ulegniesz? - wyłacham rękoma, jakby to była najistotniejsza, a zarazem najdziwniejsza rzecz pod słońcem. Wyprostowałam się zaciskając pięści.
- Nie rozróżniasz słowa "ulec" od "przeżyć" - warknęłam. Nie spodobał mi się jego ton, bo dal mi do zrozumienia, że jestem głupia. A tego nienawidziłam. Logan podniósł jedną brew oczekując wytłumaczenia, ale go nie otrzymał. Zamiast tego spojrzałam na zegarek zastanawiając się, czy mogę już spokojnie wyjść na korytarz i pójść do swojego pokoju. Ale coś czułam, że oni dalej mnie szukają, tak więc nie było sensu wracania do siebie w tej chwili. Zapewne czekają na mnie za drzwiami.
- Wytłumaczysz mi to, czy nie? - niecierpliwił się. Usiadłam na krzesło i wbiłam wzrok w ścianę.
- Jeśli jesteś inteligentny, sam się tego dowiesz, jak ja - powiedziałam. Usłyszałam westchnięcie, a następnie chłopak usiadł na parapecie.
Cisza. Martwa i niezręczna cisza towarzyszyła nam przez parę minut.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytałam. - Znaczy... Jak cię złapali - bardziej sprecyzowałam pytanie. Sama nie wiem dlaczego o to go zapytałam.
Może zdałam sobie sprawę, że to była szansa, aby przestać być samotną? Wątpię, ale nadzieję zawsze trzeba mieć.

<Logan?>

Od Logana cd. historii Bianci

Słuchałem uważnie o czym mówiła mi dziewczyna, dowiedziałem się, że na imię ma Bianca. Informacja, że znajduje się Filadelfii zdziwiła mnie, ale to co usłyszałem potem wstrząsnęła mną. Mają nas wyszkolić na dziecięce wojsko, morderców w sumie tym drugim już w jakimś stopniu byłem. Myślałem, że trafie do poprawczaka a tu takie coś. Sam nie wiedziałem co o tym sądzić. W dodatku Bianca mówiła coś o jakiś badaniach, pewnie i ja będę musiał przez to przejść i nie sądzę by skończyło się na sprawdzeniu gardła. Kochany rząd wie co dla nas najlepsze. Najchętniej temu kto to wymyślił wybił bym mu ten chory pomysł z głowy, DOSŁOWNIE. Popatrzyłem na dziewczynkę jeszcze raz, wbiła wzrok w podłogę, widocznie nad czymś myślała.
- Jeśli chcą zrobić ze mnie posłusznego psa słuchającego się ich rozkazów to prędzej tutaj zdechnę niż tak się stanie – oznajmiłem jej
Podszedłem do okna, piękne widoki Finlandii zdawałoby się, że przyjechałem tutaj na wakacje. Jednak czuje, że te dni, które tutaj spędzę będą piekłem, ale wiem jedno nie złamie się tak łatwo. Popatrzyłem w stronę Bianci, stała w tym samym miejscu, lecz patrzyła teraz na mnie. Chyba zrozumiała z jakiej gliny jestem ulepiony. Strzepałem resztę piasku z ubrania, głód przestał mi już dokuczać. Jakbym nasycił się tymi informacjami.
- Co zamierzasz? Sądzę, że ci frajerzy ci nie odpuszczą. - powiedziałem krzyżując ręce na piersi i opierając się o parapet

<Bianca?>