Biegnę ile sił w nogach, mając nadzieję, że zgubili mnie. Że są
daleko w tyle, a ja przeskakuje przez wielki mur, na który nie mam
pojęcia jak się wspięłam. Zeskakuje i pierwszy raz nie odczuwam strachu,
gdzie wyląduje, ponieważ na dole nic nie ma. Znowu pustka, ciemność,
która ogarnęła miasto, spowiła wszystko i wszystkich, oprócz mnie. Lecę
przez parę sekund, aż w końcu ląduje na piasku. A raczej w ruchowych
piaskach. Aby się wydostać, chwytam się liny, która zwisa z czarnego
nieba i ciągnę. Nic się nie dzieje, aż w końcu lina sama zaczyna się
ciągnąć ku górze. Wydostaje się i nie mogę się puścić. Dalej lecę w
górę, jakbym chciała dotrzeć do gwiazd. A w rzeczywistości ktoś mnie
ciągnie, ale kto? Nie wiem. Nagle lina się zrywa, a ja zaczynam spadać,
aż ląduje w wodzie. Nie mogę płynąc, czuję, jak coś mnie ciągnie w dół, a
moje powietrze w płucach powoli się kończy. Wypuszczam resztę, gdy
próbuj krzyczeć, widząc dziwnego stwora. Ale zamiast tego tylko bąbelki
zaczynają ulatywać ku górze, a potwór otwiera paszczę i zagryza ją na
moim ciele.
Budzę się z krzykiem, ale jednak we własnym pokoju - tak jakby. Minął już rok od siedzenia w tym miejscu i w sumie to się przyzwyczaiłam. Ale to nie znaczy, że kiedyś stąd nie ucieknę...
<Meilin? Jak tam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz