piątek, 14 października 2016

Od Sallei

Wojny.
Wojny, wojny, cholerne wojny.
Ktoś sobie je wymyślił, ale dlaczego? Czy naprawdę był to ten mały, pojedynczy człowieczek, który pewnego słonecznego dnia postanowił przejąć władzę nad światem?
Wątpię.
Po prostu cały świat, od wiek wieków, wariował, a ludziom przewracało się w głowach. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że bycie człowiekiem to choroba zakaźna. Ludzie chcieli wojen – od zawsze – nie licząc się ze zdaniem tych ludzików pomniejszych. Ale czy mam im coś do zarzucenia? Sama jestem tym człowiekiem, tym większym, który tworzy dzisiejszy świat. Dlaczego, mimo tych nieszczęść, które mnie dotąd spotkały, wciąż uważam moją służbę wojskową za przywilej? Czy to ze mną jest coś nie tak? Stawiam żywot mojego kraju ponad swój własny… Ponad żywot swoich bliskich. Ale co oni mają do gadania? Również zginęli podczas w o j n y. Nie z mojej winy. Nie z winy wojska. Nawet nie z winy sił przeciwnych.
Tak naprawdę to chyba każdy jest kowalem własnego losu. Mój ojciec wybrał walkę za kraj, moja matka, moi bracia, ci rozkoszni bliźniacy. Polegli z własnej woli, jak sądzę. A skoro cała moja rodzina tak skończyła, chyba – prędzej czy później – i mnie przyjdzie tak odejść. Ale, być może, dzięki mnie kraj będzie istniał jeszcze wiele, wiele wieków – a ja jestem zwykłym, marnym człowieczkiem, który prędzej czy później umrze. Wszystko, byle tylko pamięć o nas przetrwała jak najdłużej!
- Sallei Blackfyre! – czuję silne uderzenie, od którego prawie tracę równowagę, jednak po paru sekundach wracam do pionu i odwracam się w stronę generała.
- Przed szereg! – donośny głos rozległ się po polu, na którym staliśmy zgromadzeni, my, dzieci wojny – Sto dwadzieścia pompek, już!
Posłusznie zaczęłam wykonywać ćwiczenie. Po kilkudziesięciu powtórzeniach ręce zaczęły mnie boleć niemiłosiernie, ale nie przestawałam. Robiłam wszystko, by tylko nie pokazać mojej słabości. Dam radę, przecież już nieraz ćwiczyłam w ten sposób. Przecież robiłam nawet i więcej pompek. Dam radę, dam radę, dam radę. Jestem silna.
Wróciłam z powrotem do szeregu, mierząc generała wzrokiem i starając się nie pokazywać mojego zmęczenia. Odetchnęłam głęboko.
- Więcej już nie będę powtarzać! – kontynuował swoim chrapliwym głosem – I nie będę tolerował zamyślania się, panno Blackfyre! – w tym momencie zrobił chwilę przerwy na oddech, po czym wziął się za omawianie poprzedniego tematu - W związku z ostatnim projektem, wasz oddział zostanie dzisiaj wystawiony na nietypowy trening. Co mam na myśli? Zostaniecie zawiezieni do Blackwood Pine, zalesionego ośrodka szkoleniowego, by tam przetestować wasze, trenowane zresztą niedawno, umiejętności przetrwania. Każdy z was dostanie jeden mały plecak – unosi w górę szmacianą torbę – Będą tam dwie butelki wody, trochę prowiantu i amunicja. W lesie spędzicie tydzień i będziecie musieli sobie poradzić. Uczyliśmy się już strzelać z broni palnej, uczyliśmy się zasad orientacji w terenie, uczyliśmy się kamuflażu oraz znajdywania kryjówek. Wasz oddział jest najmniej liczebny i najnowszy, dlatego też właśnie on, i t y l k o on jest poddawany projektowi, w ramach jego testu. Nie łudźcie się, że będziecie mogli uciec, gdyż ośrodek, choć rozległy, jest ogrodzony i monitorowany. Nie będę tolerował niewykorzystania nabytych umiejętności, a ci, którzy zdecydują się NIE PRZEŻYĆ treningu, zostaną publicznie okryci hańbą. Zrozumiano?
Wojna. Wojna, cholerna wojna.
Co oni robią z dziećmi. Nie licząc mnie, dorosłej już osoby, która dobrowolnie wstąpiła do wojska – dlaczego skazują dziesięcio-, dwunastoletnie dzieci na takie rzeczy? Fakt faktem, że ten oddział treningowy liczył jedynie piętnaście osób, ale mogliby pomyśleć o dzieciach, które być może nie dadzą rady na tym ZBYT wymagającym „treningu”.

***

Zostaliśmy wypuszczeni parami w różnych sektorach. Mnie przypadła na oko młodsza ode mnie dziewczyna o niespokojnym spojrzeniu i drżących, sinych wargach.
- Chodź – mruknęłam, zwracając się do niej – Nie chcesz chyba tu stać wieczność, hm?
Nie odpowiedziała, a jedynie westchnęła cichutko.
- Nie to nie, samej będzie ci trudniej – zdjęłam mój plecak, by wyciągnąć z niego amunicję. Schowałam ją do zapinanej kieszeni w mojej kurtce, by mieć do niej szybszy dostęp. Z powrotem zarzuciłam na siebie torbę i ruszyłam leśną ścieżką, nie oglądając się za siebie. Po paru krokach usłyszałam jednak za sobą dźwięk łamanych gałązek i szeleszczących liści. Przystanęłam i, nie odwracając głowy, poczekałam, aż dziewczyna mnie dogoni.
- Czyli jednak? – zwróciłam wreszcie wzrok w jej stronę, nie zmieniając wyrazu twarzy.

<Diana?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz