środa, 12 października 2016

Od Isaac'a

Zakapturzona postać idzie w deszczu, oświetla ją mętne światło latarni. Ulica jest pusta, gdzieś w ciemnym zaułku jedynie bezdomni palą kolejne śmieci, gdy choć odrobinę zelżyć sobie w cierpieniu. Ciemne włosy kobiety wystają spod skrywającego ją młodą twarz kaptura... nikt nie zwraca na nią uwagi, ani na niewielki koszyk, który tak kurczowo trzyma, płacząc.
— Będę tak tęsknić... — Szepce, kładąc go pod drzwiami jednego z ponuro-szarych budynków. Ale nie mam wyboru myśli. Nikt nie zważa na nieprawdziwość tych niewypowiedzianych nigdy słów. Kobieta puka w drzwi i ucieka. Dopiero po minucie otwiera je niebieskooka staruszka. Od razu patrzy w dół, nikogo innego się nie spodziewała. Nie tak późno...
— Chodź tu, biedaku. — Mówi, biorąc niedawno narodzonego chłopka w objęcia. Niemowlę zaczyna płakać. Nie przestaje... czemu miałoby? Matka go zostawiło, przecież nikt mu nie wmówi, że jest inaczej. Czyż nie?

***

— Wiesz, Pengui. Czasem myślę, że ona po prostu mnie nie kochała. — ośmiolatek, siedząc ze swoją czwórką znajomych przy jednym z ognisk. Jest już późna noc, oni jednak nie mogą zasnąć... są głodni. Kto godny może zasnąć? — Helen mówiła mi, że większość matek zostawia w koszyczku chociaż imię, jakąś notkę, aby opiekować się dobrze... ona nie dość, że nie zostawiła nic. Leżałem w koszyczku niemal nagi, tylko opatulony w jakiś kocyk. Niby można by to tłumaczyć. Nie było jej stać, cokolwiek, ale. ChoIera. Nagi, późną jesienią? A co, gdyby nikt nie usłyszał pukania? Ehh... — To faktycznie nie dawało mu spokoju. Dzieciaki poruszały temat rodziców strasznie często, aż niepokojąco. Cała piątka dobrze wiedziała, że nie powinna tego robić. Rozpamiętywanie wszystko utrudnia, ale żadne z nich nie potrafiło powiedzieć:
— Kochani rodzice, co?
— Ta... — Wszyscy chórem. Isaac dołączył do paczki niespełna dwa lata temu. Dokładnie trzy dni po tym, jak cały dom dziecka się spalił, a wszyscy w nim utknęli. Tylko on zdołał uciec, ale nikt nie przejmował się i nie szukał jakiegoś nieistotnego bachora, którego nawet matka nie chciała. Cóż, to nie moja wina. Sorry. Tułał się po ulicach i żebrał o byle kawałek chleba, aż spotkał Pengui'ego i jego bandę, która go przygarnęła. Był najmłodszy w grupie. Sam Pengui był od niego pół roku starszy, Elise miała dziewięć lat, a bliźniaczki – Molly i Cat po dwanaście. Od razu polubili kruczoczarnego Isaaca. W tym momencie dopiero uczył się kraść, aczkolwiek wcale nie szło mu to tak źle...
>Następnego wieczoru odbył się pierwszy skok, jakiego Will dokonał samemu. Poszło mu świetnie, a paczka ze sprzedaży drobiazgów miała jedzenia na dwa tygodnie. To prawdziwy sukces, gdy mówi się o życiu na ulicy. Serio. Pozwolili sobie nawet na kupienie kilku bandaży i leków przeciwbólowych, tak w razie czego.
— Widzisz? Nie była tak źle! — Cała czwórka była naprawdę podekscytowana, gdy zobaczyli zawartość kieszeni chłopaka. Ach, wszystkie te wisiorki opchnęli za naprawdę niezłą sumkę. Nie w sklepie, rzecz jasna... kto byłby tak tępy i sprzedawał kradzione w sklepie? Przynajmniej w 'prawdziwym'. Choć w sumie... sklep to sklep, co nie?
Później były kolejne włamania i inne kradzieże. Ale przynajmniej już się nie nudził. Ta ostatnia ucieczka była szczególnie emocjonująca... jedynie upadek Pengui'ego nie był zbyt krzepiący. Isaac naprawdę starał się go utrzymać, ale cóż mógł zdziałać? Pengui złamał nogę i nie miał jak wspiąć się z powrotem. Trzeba było zwiewać. Ty albo on, Isaac! No, już. Chodź! – parę dachów dalej i tak ich złapali, ale przynajmniej trochę bardziej zmęczyli gliniarzy. Cholerne psy, niech ganiają za piłką.

Isaac zupełnie nie ma pojęcia, co później stało się z resztą paczki. Być może została odesłana do więzienia, a może – co sam chłopak uważa za znacznie bardziej prawdopodobne – odesłano ich do innych ośrodków. Pewnie nie chcieli ryzykować prób ucieczki. Nie wiedzieli tylko, że gdy tylko Isaac został wprowadzony za mury i pokazano mu wszystkie warunki pobytu... mimo wielu zakazów i obowiązków, już wiedział, iż nigdy nie zechce stamtąd uciec. I nie próbował, ani razu... choć inni wielokrotnie usiłowali tego dokonać i przekonać go do tego samego. Czy nie widzisz, co oni nam robią, Isaac?!, ale on tylko odpowiadał Wiem. Wszystko to już wiem... walcz, albo giń. i wracali do kucia planów budynku, a potem zmagali się z tego konsekwencjami.

*Dziś*

Tego ranka mężczyznę wyjątkowo obudził tradycyjny świst grającego na pełen głośnik telefonu. Skłamałabym, gdybym stwierdziła iż była to przyjemna pobudka. Niemniej mężczyzna podszedł do wyłączenia alarmu zaskakująco spokojnie. Ospale wychylił rękę spod kołdry, przechylił się lekko w bok i chwycił smartfona w dłoń. Dopiero, gdy spojrzał w jego ekran – 9:00 – przesunął palcem po ekranie. Muzyka przestała lecieć, a William jeszcze chwilę leżał w bezruchu.
— Wstydziłbyś się, Jas. — powiedział nagłos, patrząc w sufit. Biały gryzoń wylegujący się na jednym z kolorowych hamaków wewnątrz klatki podniósł z zainteresowaniem głowę. „Do mnie to było?” Zdawał się pytać, ale nie otrzymał odpowiedzi. Ale cóż... co prawda, to prawda. Szczur zawsze budził się wcześniej i dbał o napełnienie miski jeszcze przed ósmą trzydzieści, tak by Isaac zdążył na spokojnie przebrać się i zjeść śniadanie, by potem mieć jeszcze trochę wolnego czasu na poranny trening. teraz będzie musiał się śpieszyć i nie zdąży pewnie się nawet rozciągnąć... nie, żeby miał żal do zwierzaka. To nie miałoby sensu, musiałby udać obrażonego i zostawić go w klatce na cały dzień. A przecież wszyscy wiemy, że w życiu by tego nie zrobił. Poderwał się więc w końcu z łóżka, odłożył telefon z powrotem tam, gdzie był i wyciągnął z szafy pierwszy lepszy zestaw ubrań. Zmienił bokserki, wsunął czarne jeansy, włożył koszulę i narzucił na siebie płaszcz, co by nie było mu aby chłodno. Mamy w końcu jesień, a spora część jego dnia odbywa się na zewnątrz. Na sam koniec podszedł do klatki i otworzył jej drzwiczki, czarnooki gryzoń błyskawicznie znalazł się na jego ramieniu. Mężczyzna nie zdążył nawet wypowiedzieć swojej kwestii... niemniej i tak postanowił ją odbębnić:
— No, wskakuj. — Rzucił, zamykając klatkę. I to by było na tyle, jeśli chodzi o przebywanie w pokoju... wyszedł więc niego, zamknął drzwi na klucz i skierował się na stołówkę, w której – swoją drogą – była już cała chmara dzieciaków czekających na śniadanie. Gdy tylko wkroczył na salę, spora część z nich skierowała na niego wzrok, doprawdy zaskoczony. Inni członkowie personelu jadają w osobnej stołówce, przeznaczonej specjalnie dla nich. te wszystkie zdziwione dzieciaki to zapewne nowi, którzy jeszcze nie zdążyli go poznać. Uśmiechnął się do nich, wziął tacę z jedzeniem i już po kilku minutach stania w kolejce siedział obok niewielkiej grupki 'pierwszaków'. Miał zamiar już się im przedstawić, zanim jeszcze będzie musiał powstrzymywać ich po kolei przed ucieczką. Co i tak pewnie się stanie... ale przynajmniej zdążą się z nim jako-tako zapoznać. Siedział obok pewnej małej dziewczynki. Wydawała mu się znajoma, aczkolwiek patrzyła na niego z takim samym zdziwieniem, co pozostali.
— Nie, nie jestem uczniem — Zaśmiał się na początek. To miało rozluźnić atmosferę, aczkolwiek niewiele zdziałało. Oczywiście, nie ma przecież powodu, dla którego te dzieciaki miałyby się uśmiechać. Większość z nich jest tu w końcu pod przymusem, nie z własnej woli. Są wściekłe, sfrustrowane i przerażone. — Pracuje w ośrodku jako jeden z ochroniarzy... — Mówił dalej. — ale gdybyście potrzebowali pomocy, zawsze możecie śmiało pytać o Isaaca. O ile nie będzie to nic związanego z zaszkodzeniem ośrodkowi... chętnie pomogę. Wierzcie mi, taka osoba tutaj naprawdę może się przydać. No i przechodziłem to samo, co wy. Mnie też kiedyś tu przywieźli, ale wyszło mi to na dobre.
— Tyle masz do powiedzenia? — Spytała ta sama ruda dziewczynka, która wcześniej była dziwnie znajoma mężczyźnie. — Nie martwcie się, naprostujemy was? — trzeba przyznać, że w pierwszych chwilach nie był pewien, co powinien odpowiedzieć. Ale i tak to zrobił, po chwili namysłu.
— Skoro tak to ujmujesz – owszem. Chciałem tylko zapewnić was, że jeśli nie będziecie sprawiać problemów, pobyt tu może być dla was czystą przyjemnością... w przeciwnym razie – niestety sami się przekonacie. W każdym razie... ja jestem dostępny o każdej porze.
— A to co? — Nieco starszy od dziewczynki – z twarzy – chłopak wzdrygnął się, widząc wystający zza płaszcza mężczyzny ogon.
— To? — Zaśmiał się. — Jas. Mój szczur. — Powiedział, cmokając dwa razy. Gryzoń posłusznie wybiegł na stół i stanął na dwóch łapach, wpatrując się w oczy przestraszonego chłopaka. Isaac zacmokał po raz kolejny, szczur rozluźnił się.

<Bianca?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz