piątek, 14 października 2016

Od Isaac'a cd. historii Bianci

Dziewczynka nawet nie starała się udawać, że choćby toleruje obecność mężczyzny przy tym samym stole, przy którym ona właśnie kończyła – ciekawe dlaczego – jeść. Nie miała ochoty się z nim zadawać... widział to on, widzieli to inni, i obie strony to rozumiały. Choć Isaac musiał przyznać sam przed sobą: Uwaga o chorobie Jasa nieco go uraziła. Mała opuściła stół najprędzej, jak tylko mogła, podczas gdy Isaac brał dopiero pierwszy kęs swojego śniadania.
— Wcale nie takie złe. — Mruknął do szczura, przeżuwając brązową papkę... "nie wygląda może najlepiej, ale jest smaczne." Wzruszył ramionami i jadł dalej, ukradkiem spoglądając na odchodzącą dumnie dziewczynę.
> Oni wszyscy, te wszystkie dzieciaki naprawdę przypominają mu jego samego. Pozbawione rodzin, względnie samotne choć otoczone rówieśnikami. One wszystkie z początku zawsze są albo uparte, albo przerażone. Czasem na przemian. Potem są tylko bardziej agresywne, uczą się przetrwania... i jeszcze bardziej nienawidzą jego i innych strażników, ale są nauczone tego, czego mają się tu nauczyć – a to jest priorytet. Isaac nie przejmuje się już, że większość dzieciaków go nie znosi. Oni wszyscy po prostu go omijają... chyba żaden nie jest na tyle głupi, by ruszać na niego z widelcami. Za to ci, którym udowodnił, iż w rzeczywistości nie stoi do końca po żadnej ze stron – choć oczywiście nie jest to prawda; Jest człowiekiem, a ludzie zawsze mają nieobiektywne opinie, do tych obiektywnych mogą się co najwyżej zmusić... nieobiektywną opinią Isaaca na temat ośrodków szkoleniowych i przetrzymywania w nich dzieci jest taka, że każde działania niosą za sobą negatywne skutki, lecz czasem warto. "Drugi kęs papki wylądował w przełyku" i mężczyzna poczuł jakby ukłucie na karku. Jego lewa ręka błyskawicznie ruszyła do ataku, plaskając jego własny kark... ale odczucie okazało się nie być komarem, a kawałkiem naostrzonego patyka, którym rzucił jeden ze starszych uczniów. "niektórzy z nich mają nietypowe sposoby treningu." Mężczyzna od razu wiedział, w którą stronę powinien spojrzeć. Nie zwracał nawet uwagi na te kilka kropel krwi, które ulało się spod jego naruszonej skóry. Isaac zmienił swoją minę nie do poznania, wstał podpierając się na rękach i celowo odsuwając swoje krzesło z denerwującym piskiem. Kilkanaście metrów od niego siedział Leo Martinez, obecnie siedemnastolatek, który trafił do ośrodka w wieku jedenastu lat. Z początku nie znosił Isaaca, potem przez jakiś czas korzystał z jego korepetycji... a później z powrotem się do niego odwrócił, bez wyraźnego powodu nienawidząc go jeszcze bardziej. Niemniej, gdy tylko spoczął na nim wzrok perfekcyjnie odgrywającego rolę bezwzględnego ochroniarza Isaaca, zamarł w bezruchu. Dobrze wiedział, co go czeka... i niedługo musiał tego wyczekiwać. Mężczyzna bez problemu wygiął jego rękę prowadząc niemal do złamania i przygwoździł chłopaka do stołu. O mało nie trafił nim w talerz.
— Czyżbyś zapomniał, gdzie twoje miejsce? — Warknął brutal, którego szczur wyglądał zza kołnierza na przerażonego chłopaka. Inni strażnicy, przyglądający się całemu zajściu, jedynie się przyglądali. Taki już tu zwyczaj, że kiedy jeden interweniuje, a dzieciaki się nie buntują, to się mu nie pomaga. Leo nie odpowiadał, na stół spłynęła tylko jakaś zbłąkana łza. — Słucham cię. — Isaac nie odpuszczał. Poprawił swój chwyt na ramieniu chłopaka, dzieciak jęknął.
— Nie, sir. — krzyknął, powstrzymując się od płaczu. — naprawdę! Przysięgam... proszę! — Ostatnie kilka sekund udręki i koniec. Zupełnie, jakby nic się nie stało.
— No. To chciałem usłyszeć. — Mężczyzna poklepał go po ramieniu i w pełni się wyprostował. — Nie rób tego więcej. Następnym razem możesz nie trafić na mnie. — To prawda. W gruncie rzeczy metody Williama wcale nie są najgorsze w ośrodku... choć wielu uczniów po takim pokazie mogłoby uznać go za człowieka niezwykle strasznego, równie wielu po ów zajściu szepce do innych "Dobrze, że to tylko Isaac." — bo skręcone ramie to doprawdy nie ostateczność. Nie w tym miejscu.
> Isaac wrócił już do stołu, dokończyć śniadanie, gdy zauważył... „Ona nadal tu jest?” Owszem. Rudowłosa dziewczynka cały czas stała w tym samym miejscu, w którym Isaac widział ją ostatnio. Stała tak z tacą w ręku i przyglądała się mu, próbując wiercić się w jego myśli. A może wydłubać mu oczy? Pewnie obie opcje są równie prawdziwe. Dopijała herbatę, której Isaac osobiście nie lubi. Woli kawę.
— Jesteś obrzydliwy. — Powiedziała. Wyczytał to z jej ust... nie jest w tym może najlepszy, aczkolwiek dobrze kojarzy ten akurat dobór słów. Wielu już mu to powtarzało, szczególnie w złości, po tego typu sytuacjach. Oparł się jedną ręką o oparcie krzesła, wyginając się do tyłu.
— Wcale nie. — Rzekł, patrząc jej w oczy. „Przegiął?” Dziewczyna wybuchła, szła na niego z zadziwiającą prędkością... „Czy ona naprawdę ma zamiar to zrobić?”
Nie musiał sobie na to odpowiadać. Nim się zorientował, otrzymał od niej całkiem udanego lewego sierpowego... aczkolwiek niezbyt silnego, toteż nie wywarł na nim takiego wrażenia. Większą rolę odgrywała tu sama scena. Mimo woli chwycił się za szczękę. Drugą zaś ręką pokazał 'znajomym z pracy', by nie interweniowali. — Poćwicz nad mięśniami. Marnie z tym trochę. — Powiedział, łapiąc ją za rękę i ją potrząsając.

<Bianca?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz