niedziela, 15 stycznia 2017

Od Gerharda CD Meilin

– Nie śpiesz się. Masz czas.
Bez najmniejszego drgnienia, ramię w ramię.
– Między uderzeniami serca – szepnął jeszcze. Chociaż Cathy słyszała to już setki – a może tysiące – razy, nadal jej to powtarzał. Wiedział, że ją to uspokaja.
– Znajdź miejsce i wyczuj moment.
Nie widział jej, niemal wpity w lornetkę, ale domyślał się, co obrała za cel. W każdym razie – on by to wybrał. Tuż za lewą łopatką.
Zając, nieświadomy, że jest na muszce, zastrzygł uszami i niepewnie przycupnął obok kamienia.
Teraz.
Tłumik zadziałał bezbłędnie; żadnego huku ani innego zbędnego hałasu. Zwierzę nie zdążyło nawet kwiknąć.
Gerhard odjął lornetkę od oczu.
– Na egzaminie...
– ...muszę się natychmiast stąd wyczołgać. Pamiętam. – Cathy posłała mu uroczy uśmiech i z gracją wycofała się ze stanowiska. Gerhardowi zajęło to więcej czasu.
Pierdolona proteza.
– To co teraz? – zagadnęła go dziewczyna, gdy już udało mu się wstać. Nie pytała, czy mu pomóc. Nigdy nie pytała. Gerhard był jej trochę za to wdzięczny. – Dzika kuchnia?
– Z tego zająca nie zostało nic, co warto by zbierać – odparł lekko. – Dość powtórek na dzisiaj. Wracajmy do ośrodka.
Cathy cichutko westchnęła, ale nie protestowała. Była pod specjalną opieką Gerharda od dwóch lat – została jako jedyna z trójki, którą mu wtedy powierzono – i nauczyła się już, żeby z nim nie dyskutować. Na początku chciała się buntować, próbowała bojkotować rozkazy, a gdy to nie odnosiło skutku, zmieniła strategię: wykonywała wszystko perfekcyjnie – tak, aby nie mógł się o nic przyczepić – ale zawsze z bezczelnym uśmiechem i niewysłowioną pogardą. Nie znosiła Gerharda, zresztą z wzajemnością. Teraz? Teraz, gdy wracał temat ukończenia przez nią szkolenia i rychłego rozpoczęcia czynnej służby, oboje smutnieli.
Zżyli się bardziej, niż powinni.
– Za dwa tygodnie egzaminy komisyjne – rzucił. Szli powoli, prawie jak na spacerze.
– A wewnętrzny? – zapytała zaskoczona Cathy. – Przecież jeszcze niczego nie...
– Wiesz, że u mnie zdałaś – posłał jej ciepły uśmiech. – Nie widzę powodu, aby cię dodatkowo stresować.
Cathy przygryzła wargę.
– Co się stanie, jeśli mnie obleją? – Wiedział, że wcale nie o to chciała zapytać. Ale on też nie chciał poruszać tematu pójścia na front. Wojny. Walki. Śmierci. To za dużo, zbyt przytłaczające.
– Nic. Przystąpisz do egzaminu jeszcze raz.
Zastanawiał się przez chwilę, czy się przyznać, że na pierwszym roku w Akademii Wojskowej w Berlinie oblał jeden egzamin.
Może lepiej nie.
Cathy szła w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Była przerażona – Gerhard bardziej to czuł niż widział. Zacisnął dłonie. Przecież to prawie dziecko. Ile ona ma lat? Osiemnaście? Dziewiętnaście?
I co z tego?
Była tylko jego uczennicą, jedną z wielu. Zda egzaminy, dadzą jej broń i pojedzie na front. Może zginie, może straci rękę albo nogę, a może nie poradzi sobie z traumą i spędzi resztę życia w zakładzie psychiatrycznym. Nie powinno go to interesować, nie powinien się z nią tak spoufalać, nie powinien jej współczuć. Nie powinien jej poma...
Przystanął w pół kroku.
– Cathy – powiedział cicho, miękko. Popatrzyła na niego pytająco. – Cathy, wszystko będzie dobrze.
Spuściła głowę. Wystraszył się, że dziewczyna zaraz zacznie płakać.
– Cathy? – powtórzył, niepewnie dotykając jej ramienia.
Przylgnęła do niego, głośno łkając, tak niespodziewanie, że nie wiedział, co ma zrobić. W końcu objął ją nieporadnie i pogładził po głowie.
– No, już dobrze – wymruczał jej do ucha. – Nie martw się. Poradzimy sobie jakoś.
Wtuliła się w niego, wśród łkań wychlipując cichutkie „dziękuję”. Gerhard westchnął. A miał się nie angażować.

***

– Wyglądasz jak trup – stwierdził Frank.
Gerhard się skrzywił i przetarł twarz dłonią.
– Wiem.
– Spałeś coś?
– Nie.
– Dzisiaj medycyna pola walki, nie? – Gerhard skinął głową. – No, to przesrane. Widziałeś zeszłoroczny teoretyczny?
– Widziałem – odparł Gerhard ponuro. – Zrobiła wszystkie z ostatnich dziesięciu lat.
– Nie przeżywaj tak, Gerd – Frank spróbował poklepać go po ramieniu, ale Gerhard się odsunął. – I tak zaraz dostaniesz nowe dzieciaki. Zresztą Catharina to zdolna dziewucha, zda wszystko.
Gerhard nie odpowiedział, niechętnie patrząc na zaludniajacy się plac apelowy. Miał wyjątkowo podły nastrój, kikut go jakoś uwierał i ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę, to słuchanie pierdolenia Franka.
Tak – nie mógł zasnąć całą noc.
Tak – przejmował się egzaminami Cathy.
Zwłaszcza że dzisiaj miała jedną z najwredniejszych części: egzamin teoretyczny z medycyny pola walki. Gerhard zawsze uważał, że ten test nie ma najmniejszego sensu, już pomijając te po prostu złośliwe pytania, ułożone tak, aby udupić jak najwięcej osób. Przecież liczyła się praktyka – co im da wrycie na pamięć algorytmu działań, jeśli potem nie będą potrafili tego zastosować?
Oczywiście Gerhard nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. To też go złościło.
Jednak najgorsze było to, że dopiero wieczorem dowie się, jak poszło Cathy; gdy już będzie miał czas wolny. Gdy tylko dopuszczono ją do egzaminów, automatycznie przestała być jego podopieczną – teraz miał dostać nowych, wyłonionych w tym absurdalnym pokazie umiejętności, który zaraz się rozegra przed jego oczami. Nawet nie miał ochoty się zastanawiać, co tym razem wymyślą trenerzy, aby wcisnąć mu kilkoro dzieci. Strzelanie do puszek? Bieganie z karabinem wokół słupa? Czegokolwiek trenerzy nie mówili, tak naprawdę te dzieciaki nie miały pojęcia o obchodzeniu się z bronią.
Ten dzień po prostu nie mógł być bardziej do dupy.
Głos jednego z sierżantów pilnujących grupę wyrwał go z zamyślenia.
– Możemy zaczynać? – zapytał. Frank machnął ręką przyzwalająco; sierżant obrócił się w stronę Gerharda. – Gotowy?
Gerhard wpił w niego spojrzenie, czując, że zaraz wybuchnie.
– Sierżancie – wysyczał. – Nie przypominam sobie, abyśmy przechodzili na „ty”.
Sierżant nieco zbladł i z ogromnym zainteresowaniem zaczął przyglądać się swoim butom.
– Wasze nazwisko – Gerhard prawie wypluł te słowa.
– Jenkins, panie poruczniku – wymamrotał słabo sierżant.
– Jenkins – powtórzył powoli. Zabrzmiało jak groźba. – Nie gapcie się w ziemię, gdy do was mówię, Jenkins! – wrzasnął nagle. Kilka dzieciaków zgromadzonych na placu apelowym zwróciło głowy w ich stronę.
Sierżant wyprostował się jak struna.
– Zostaw go, Gerd – wtrącił Frank ugodowo. – Niech zaczynają, miejmy to z głowy.
– Będę was obserwował, Jenkins – warknął jeszcze Gerhard. – Odmaszerować.
– Rozkaz, panie poruczniku.
Sierżant niemal podskoczył i odszedł szybko w stronę zgromadzonych. Jakiś młody chłopak stojący w szeregu parsknął śmiechem. Sierżant spąsowiał i natychmiast zaczął coś wrzeszczeć – pewnie jak się kończy brak szacunku do przełożonego – co jakiś czas oglądając się bojaźliwie na Franka i Gerharda.
– Nie złość się tak – mruknął Frank. – Znam tego Jenkinsa. Niedawno go awansowali na podoficera. Nadął się jak balon.
– Pora mu przypomnieć, czym tak właściwie ma się tu zajmować – burknął Gerhard.
Frank się uśmiechnął.
– Nie wątpię, że o to zadbasz, Gerd. O, patrz, już ich musztrują.
Przedstawienie czas zacząć.
Gerhard kiwnął głową bez entuzjamu. To mają być ci najzdolniejsi, młode talenty?
No, zobaczymy.


<ktoś się poczuwa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz